Rozdział 5

1K 118 72
                                    

ADALIAH

Uważnie przyjrzałam się Donovanowi, korzystając z tego, że nagle i niespodziewanie znalazł się tak blisko mnie. Zdecydowanie zbyt blisko, ale przynajmniej widziałam każdy detal jego twarzy, więc nie mogłam nie wykorzystać sytuacji do szybkiej analizy.

Jego czarne, kręcone kosmyki włosów delikatnie powiewały na wietrze. Wśród głębokiej czerni przewijały się granatowe pasemka, które sprawiały, że jego fryzura nie była tak pospolita. Wyraźne rysy twarzy nadawały mu wyniosłości i pewności siebie, oczy w kolorze brudnego złota błyszczały w blasku księżyca, a szeroki, biały uśmiech z całą pewnością mógłby uwieść nawet najbardziej niedostępną kobietę. Byłam pewna, że każda młoda czarodziejka wręcz marzyła o tym, aby ich książę zwrócił na nią uwagę.

Niechętnie musiałam przyznać sama przed sobą, że był wyjątkowo przystojny i wyróżniał się w tłumie swoich poddanych. Oczywiście nie mogłabym powiedzieć tego na głos, poza tym nie było takiej potrzeby. To było ciche, wewnętrzne stwierdzenie. Nic więcej.

— Słuchaj, może moglibyśmy poznać się lepiej, co, księżniczko? — zapytał czarodziej, przysuwając się do mnie jeszcze bliżej. — W końcu o to chodzi naszym ojcom, prawda? Musimy żyć w zgodzie.

— Ostrzegam cię, Donovanie. Odsuń się.

— Zadziorna jesteś. Podoba mi się to.

— Więcej razy niestety już nie powtórzę, drogi książę. To ostatnia szansa — Uśmiechnęłam się ironicznie, jednak książę pozostał niewzruszony moim wzrastającym niezadowoleniem.

Czarodziej zaśmiał się pod nosem. Jedna z jego dłoni ponownie powędrowała na moje biodro i zjechała niżej. Nie skończyło się na tym, ponieważ po krótkiej chwili powędrowała na plecy i powoli zaczęła zjeżdżać w dół, na co nie zamierzałam sobie pozwolić. To było już za wiele, więc skoro ostrzeżenia nie działały, musiałam użyć innych, bardziej drastycznych środków.

Szybkim, płynnym ruchem sięgnęłam po sztylet, który miałam przywiązany do uda. Zawsze nosiłam go przy sobie na wszelki wypadek i, jak widać, słusznie. Nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie sprowadzić jakiegoś księcia na ziemię.

Przycisnęłam ostrze do gardła Donovana, na co ten odchylił się ode mnie i uniósł ręce w geście kapitulacji. Jeszcze w tamtym momencie nie chciałam go zranić, dlatego uważałam, aby nie naciąć jego skóry. Delikatnym, subtelnym ruchem drugą pogładziłam go po policzku, ostro wpatrując się w jego zszokowane oczy. Był gorący od wina, które pił przez całą biesiadę.

— Ostrzegałam cię — wyszeptałam.

Być może źle odczytywałam z niego emocje, jednak byłam prawie pewna, że mu zaimponowałam. Nie zależało mi na tym, a mimo to poczułam jakąś małą satysfakcję z tego powodu. Zaśmiałam się cicho pod nosem, wycofując się do tyłu. Oderwałam sztylet od gardła księcia, jednak ten dalej stał w tej samej pozycji co wcześniej z uniesionymi rękoma, patrząc na mnie z zainteresowaniem.

— Baw się dobrze, mości książę.

— Tak... — odparł Donovan. Zupełnie jakby był w jakimś transie. — Będę się dobrze bawił...

Wróciłam do środka Sali Biesiadnej, a Donovan został na tarasie sam, patrząc za mną, aż nie zniknęłam mu z pola widzenia. Wciąż czułam na sobie jego zdziwiony, a zarazem zaciekawiony wzrok, dlatego odwróciłam się jeszcze w jego stronę, aby posłać mu ostatnie na tamtą chwilę spojrzenie.

Zobaczyłam, jak przecierał swoje gardło, przy którym jeszcze przed chwilą było zimne ostrze mojego sztyletu. Byłam pewna, że po tej krótkiej lekcji pokory następnym razem zastanowiłby się kilka razy, zanim próbowałby tak gwałtownie przekroczyć moją strefę komfortu, więc osiągnęłam swój cel. Miałam rację, myśląc, że wiele będzie w stanie mnie zdziwić tej nocy.

Wtedy ani ja ani Donovan nie zdawaliśmy sobie sprawy, że mimo nie najlepszego początku znajomości, jaki miał miejsce tamtej nocy, nasze drogi życia zostały złączone już na zawsze. Złączył nas los i los miał nas również rozdzielić, jednak zanim miało to nastąpić, musieliśmy zmierzyć się z wieloma niebezpieczeństwami, które szły w parze z bólem, cierpieniem, ale i nikłym szczęściem.

Tamtej nocy, kiedy przeprowadziliśmy tą dziwną, krótką, może nawet trochę niepokojącą rozmowę na tarasie, nadszedł nowy początek dla nas wszystkich.

— Widzę, że książę Donovan jest tak arogancki, jak podejrzewałem — mruknął Ernesh, który przez cały czas obserwował nas przez okna. Wyglądał na wyjątkowo niezadowolonego.

— Być może czarodzieje są bardziej podatni na działanie alkoholu — Wzruszyłam ramionami. Nie zamierzałam nad tym rozmyślać, tym bardziej, że nic się nie stało. Poradziłam sobie, postawiłam na swoim, a teraz mogłam się rozluźnić. — Zatańczymy, braciszku?

— Och, myślałem, że nie zaproponujesz! Czekam na to od początku tego wydarzenia.

Ernesh wyciągnął w moją stronę rękę, patrząc mi w oczy ze szczerym uśmiechem na twarzy. Chwyciłam jego chłodną dłoń i pozwoliłam, aby poprowadził taniec.

Trylogia Ambicji część 1: W Pogoni Za SzczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz