Rozdział 6

1.3K 105 189
                                    

DONOVAN

Obudziłem się nad ranem z ogromnym, pulsującym bólem głowy. Pamiętałem jak przez mgłę, jak w nocy bawiłem się na Sali Biesiadnej do późnej nocy, nie oszczędzając się pod żadnym aspektem. To, że byłem księciem, w niczym mi nie przeszkadzało. Byłem młody. Od czasu do czasu miałem prawo zaszaleć, prawda?

Powoli podniosłem się do siadu. Czułem, jakbym zapadał się w swoim łożu, co było dosyć ciekawym doświadczeniem, jednak niekoniecznie przyjemnym. Ból, idący z głowy, pulsował w całym moim ciele, jednak zmusiłem się, aby to zignorować i wstałem z łóżka, od razu kierując się do komnaty łaziebnej. Och, ile bym dał, aby móc cały dzień przeleżeć w łóżku w ciszy i spokoju. Nawet nie miałem siły ani ochoty wołać służby, aby naszykowali mi kąpiel, dlatego ograniczyłem się do zimnego prysznica, który swoją drogą dobrze mi zrobił. Trochę mnie to rozbudziło i pozwoliło zebrać rozchwiane myśli z minionej zabawy.

Zacząłem myśleć nad tym, co się wydarzyło. Tańczyłem, śpiewałem, piłem, śmiałem się ze swoimi przyjaciółmi, chyba nawet rozmawiałem ze swoją matką, która osobiście odprowadziła mnie do mojej komnaty... Ale stało się coś jeszcze. Coś dosyć nieoczekiwanego, co pewnie nie powinno mieć miejsca, ale jednak.

Widziałem niewyraźnie, jak Adaliah, księżniczka elfów, stała tuż przede mną, przyciskając sztylet do mojego gardła. Nie byłem pewny, czym zasłużyłem sobie na takie ostre potraktowanie na początku znajomości, ale przez co jak bardzo byłem wtedy pijany, mogłem posunąć się o krok za daleko. I prawdopodobnie właśnie tak było. Może i lepiej, że nie do końca pamiętałem tamten moment. Ograniczałem sobie wstydu przed samym sobą.

Było jednak coś, co pamiętałem doskonale z tamtej sytuacji. Wciąż miałem przed oczami to hipnotyzujące spojrzenie dwóch jakże odmiennych tęczówek młodej kobiety. Jedno oko białe, drugie czarne... I to spojrzenie płynące z nich. Pewne, stanowcze i wyniosłe, a jednocześnie takie... magiczne.

Niechętnie wyszedłem z pod prysznica i równie niechętnie pozwoliłem, aby czarodziejka ze służby, a jednocześnie kobieta, która odkąd pamiętam, była bliską, zaufaną przyjaciółką mojej rodziny, ubrała mnie i uczesała. Nie wołałem do siebie nikogo, jednak ona zawsze zjawiała się w odpowiednim momencie. Zbyt dobrze mnie znała, dzięki czemu nie musiałem nawet nic mówić.

Hope była starszą kobietą o miłym uśmiechu, którym obdarzała każdą żywą duszę. Jej siwe włosy zwykle były spięte w ciasnego koka lub warkocza, a na jej nosie zawsze widniały okrągłe okulary z grubymi szkłami. Kochałem ją jak własną matkę. Zawsze o mnie dbała i wspierała mnie w trudniejszych chwilach, kiedy inni woleli po prostu odwrócić wzrok. Czasem odnosiłem wrażenie, że znała mnie lepiej niż ja samego siebie.

Z niecierpliwością wysłuchałem wykładu na temat tego, jak źle postąpiłem, upijając się podczas biesiady swojego ojca, mimo że znałem tę oklepaną formułkę na pamięć. Za każdym razem było dosłownie to samo, a i tak przy następnej okazji znowu upijałem się aż do nieprzytomności. Wiem, nie było to zbyt rozsądne, jednak było to silniejsze ode mnie. To pozwalało mi rozluźnić myśli i pozbyć się tego gniewu, który żył w głębi mojej duszy.

Od trochę ponad stu lat przynajmniej raz w tygodniu wszyscy z przyjemnością uświadamiali mi, jak złym księciem, synem, czy przyjacielem byłem. Skoro nie byłem w stanie udowodnić im swoim staraniom, że byłem w stanie być kimś dobrym i godnym podziwu, przestałem się starać. Wręcz przeciwnie. Byłem gotów pokazać wszystkim wokół, jak zły potrafiłem być.

— Czy rodzina królewska elfów jest jeszcze w naszym zamku? — zapytałem, przerywając Hope jej wypowiedź. Czarodziejka była tak zaskoczona moim pytaniem, że unosząc wysoko brwi, spojrzała na mnie w odbiciu w lustrze.

Trylogia Ambicji część 1: W Pogoni Za SzczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz