Rozdział 52

166 29 54
                                    

DONOVAN

Wziąłem głęboki wdech i powoli otworzyłem oczy. Moje powieki wydawały się być wyjątkowo ciężkie, byłem okropnie zdezorientowany, ale powoli zacząłem odzyskiwać świadomość. Niepewnie rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym leżałem.

Nie do końca wiedziałem, co się właściwie stało, gdzie byłem. Wszystko wydawało się być nierealne i odległe.

Tępy ból, który odczuwałem w ciele, sprawiał, że byłem jeszcze bardziej otumaniony. Przekląłem pod nosem, kiedy się poruszyłem, jednak niewiele mi to pomogło, ponieważ ból wcale nie zniknął tak, jakbym tego chciał. Przynajmniej zorientowałem się, że byłem w swojej własnej komnacie w Carminie, co trochę mnie to uspokoiło. Dopiero po chwili przy oknie zauważyłem starego elfa, który pomógł mi dotrzeć do zamku. Chyba mi pomógł... Tak mi się wydawało, ale moja pamięć mogła mnie zwodzić.

Skoro on był ze mną, to znaczyło że w pobliżu musiała być również Adaliah, prawda?

— Co za koszmar — powiedziałem cicho.

Nie spodziewałem się, że mój głos będzie aż tak zachrypnięty, ale zignorowałem to i powoli podniosłem się do siadu. Jęknąłem przy tym z bólu, zwracając na siebie uwagę elfa. Automatycznie przycisnąłem rękę do zranionego brzucha, w końcu przypominając sobie minione zdarzenia, które dodatkowo wzbudziły we mnie frustrację. Za dużo emocji...

Stary elf odwrócił się w moją stronę, krzyżując ręce na piersi. Przewróciłem oczami, widząc jego podejrzliwy wzrok. Czego tak właściwie chciał i co robił w mojej komnacie? Robił za mojego nowego strażnika? Nie potrzebowałem tego, skoro miałem ich mnóstwo już poprzednio. Wystarczyło, że krzyknąłbym, wzywając do siebie służbę, a któryś z nich wpadłby do komnaty i szybko zabił elfa. Wystarczył jeden skromny rozkaz.

Zrzuciłem nogi na podłogę, chcąc wstać z łóżka, jednak przyjaciel bliźniaków położył mi rękę na ramieniu, uniemożliwiając mi to. Jego palce dosyć mocno wbiły się w mój bark, co nie było zbyt przyjaznym gestem. Niefortunnie chwycił za ten bark, który również ucierpiał podczas starcia z Adaliah, przez co niekontrolowanie syknąłem z bólu, jednak elf nie zwrócił na to uwagi.

— Nie tak prędko — powiedział stanowczym tonem głosu. Denerwował mnie. — Nigdzie nie pójdziesz w takim stanie, chłopcze.

— Nic mi nie jest — wycedziłem.

— Byłeś nieprzytomny przez prawie dwa dni. To chyba jednak oznaka, że wcale nie jest z tobą najlepiej.

— Dwa dni?

— Niecałe, ale tak... Prawie dwa dni.

Przetarłem nerwowo oczy, myśląc nad tym. Skupiłem się na Adaliah, bo tylko to interesowało mnie w tamtej chwili. Była daleko, o czym wiedziałem, ponieważ nie wyczuwałem jej energii. Skoro nie było jej w zamku, gdzie była? Wróciła do Elsolis i zostawiła swojego doradcę? Nie, to nie miałoby sensu.

Wbiłem wzrok w starego elfa, szukając odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Tylko on mógł mi ich udzielić, więc pokładałem w nim swoje nadzieje na to, że będzie miał chęć choć chwilę ze mną porozmawiać, nie patrząc na mnie jak na największego przestępcę na wyspie. Nikt inny w zamku nie wyciągnąłby do mnie pomocnej dłoni w sprawie królowej elfów i byłem tego w pełni świadomy. Chyba że Hope, ale nawet nie wiedziałem, gdzie ona była.

— Gdzie Adaliah?

— Donovanie...

O nie. Ta odpowiedź nie wróżyła nic dobrego.

— Gdzie ona jest? — zapytałem, uświadamiając sobie, że coś się stało. Tylko co? — Jesteś Owen, prawda?

Mimo protestu elfa, z ogromnym trudem wstałem na nogi, patrząc mu prosto w oczy. Dostrzegłem w nich obawy, ale i poczucie winy. Nie miałem bladego pojęcia, co się stało, jednak miałem pewność, że nic pozytywnego. Zwłaszcza dla Adaliah. I Ernesha, skoro jego również nie było gdzieś w pobliżu, ale szczerze mówiąc, na tym się nie skupiałem.

Trylogia Ambicji część 1: W Pogoni Za SzczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz