Rozdział 27

280 44 41
                                    

ADALIAH

Przez rok, który minął jak jeden dzień, nauczyłam się, że jeśli chciałam być silna, nie mogłam ulegać emocjom. Sprawowałam władzę najlepiej, jak tylko mogłam, starając się ignorować zmarłych, którzy nie zamierzali mi odpuścić, a Owen i moja matka wspierali mnie w moich poczynaniach, jednak radziłam sobie i bez nich. Potrzebowałam jedynie Ernesha, który przez ten rok nauczył się żyć jako duch. Po części do tego przywykliśmy, mimo że dalej było nam ciężko pod wieloma względami.

Mieliśmy kilka swoich zasad: Ernesh nie miał prawda bez pozwolenia czytać mi w myślach, co działało i za jego życia, więc nie było to nic nowego, wszystkie ważne decyzje podejmowaliśmy wspólnie, nikt prócz Owena i Caroline nie miał prawa wiedzieć o obecności Ernesha, póki nie opanowałabym zdolności kontroli zmarłych.

Dużo myślałam. Uwielbiałam stać i wyglądać przez okna, kiedy Ernesh krzątał się po Wielkiej Sali i nucił pod nosem nasze pieśni. Za każdym razem odprężało mnie to w jakiś sposób i pozwalało mi zebrać myśli. Czułam się wtedy lepiej.

I w tamtej chwili było podobnie. Stałam przy oknach, wyglądałam na zewnątrz, podziwiając uroki naszej krainy, a Ernesh kręcił się z tyłu sali i śpiewał pod nosem, mając świadomość tego, że jedynie ja mogłam go usłyszeć. To sprawiało, że mógł robić tak naprawdę wszystko bez żadnych konsekwencji czy skrępowania.

Nagle zobaczyłam przed oczami dziwny obraz. Wielka Sala po prostu zniknęła, a śpiew Ernesha zupełnie ucichł. Potrzebowałam chwili, aby zorientować się, że miałam wizję. Rozejrzałam się wokół, próbując zorientować się w sytuacji.

— No proszę, proszę... — usłyszałam dziwnie znajomy, kobiecy głos. — Kogo my tu mamy?

Zobaczyłam kobietę o jasnych włosach, a dokładniej elfkę, która stała nad Donovanem bezwładnie leżącym na ziemi. Czarodziej był ciężko ranny. Cierpiał. Nie miał siły się ruszyć, czy cokolwiek powiedzieć, a co dopiero z nią walczyć. Leżał, ciężko dysząc, i z ogromnym obrzydzeniem patrząc na osobę, którą bardzo dobrze znałam.

Halona... Moja młodsza, znienawidzona siostra, która przed rokiem zbiegła z lochów.

— Myślisz, że możesz mnie bezkarnie wykorzystać do swoich celów? Naprawdę? — wydusił z siebie Donovan. Czarodziej zaśmiał się, jednak ten śmiech był przepełniony bólem. Z jego ust spłynęła krew. — Jesteś naiwna.

— Och, ale przecież ja już cię wykorzystałam, Wasza Wysokość. W końcu zwróciłam na siebie uwagę Adaliah i Ernesha, przespałam się z tobą, a więc teraz mogę cię zabić.

W ręku Halony pojawił się długi, biały miecz. Widziałam kiedyś to ostrze, jednak nie byłam w stanie przypomnieć sobie, gdzie. Ostrze Białego Światła.

Elfka zamachnęła się i nim Donovan zdążył zareagować, ostrze zatopiło się głęboko w jego klatce piersiowej. Ostatni dech, jaki z siebie wydał, był zbiorem strach i bólu... Niczym więcej.

Wizja zniknęła.

Zachwiałam się lekko na nogach, powoli wracając do rzeczywistości. Oparłam się ręką o framugę okna, biorąc kilka głębszych wdechów i mając nadzieję, że to wystarczy, aby się uspokoić. Ernesh, który musiał chwilę wcześniej zauważyć, że coś było nie tak, stał już obok mnie, patrząc na mnie ze zmartwieniem. Nie byłam w stanie nic powiedzieć.

Miałam tyle pytań i żadnych odpowiedzi. Co Halona mogła chcieć od Donovana? I jak Donovan mógł jej ulec? Dlaczego zobaczyłam tę wizję akurat w takim momencie? Przecież nie widziałam króla czarodziei od zakończenia wojny, więc to było wręcz niemożliwe, aby nasze drogi ponownie złączyły się ze sobą. Nie było ku temu absolutnie żadnego powodu.

Trylogia Ambicji część 1: W Pogoni Za SzczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz