Rozdział 21

341 45 27
                                    

DONOVAN

Patrzyłem, jak Adaliah gorzko płakała, klęcząc przy ciele swojego brata i zastanawiałem się, czy na pewno patrzyłem na tą samą osobę, z którą w jakiś sposób walczyłem od ponad miesiąca. Mój ojciec z zadowoleniem stał kawałek dalej, uśmiechając się szyderczo pod nosem.

Osiągnął swoje. Zabił księcia elfów, a król tych istot był ciężko ranny, więc czego mógł chcieć więcej? Och, oczywiście... Chciał jeszcze pozbyć się księżniczki.

Wtedy raz na zawsze wygrałby z elfami. Mógłby przejąć władzę w Elsolis i założyć ich koronę na głowę.

Musiałem przyznać, że poczułem dziwny spokój, kiedy zrozumiałem, że Ernesh nie żył. To oznaczało, że została tylko Adaliah, a gdyby ona również poległa, byłoby po wszystkim, a mimo to, im dłużej nad tym myślałem, im dłużej patrzyłem na swojego ojca, zaczynałem nabierać poważne wątpliwości.

— Ojciec poległ... Brat poległ... — Ezykiel podszedł do Adaliah. Ta spojrzała na niego zapłakanymi oczami, jednak dostrzegłem gniew, który zaczął powoli przebijać się w jej spojrzeniu. — Cóż... Jaka szkoda. Wygląda na to, że zostałaś całkowicie sama. Och, nie chwila! JEszcze został ten stary elf! Zajmijcie się nim.

Dwóch czarodziei gwałtownie chwyciło Owena, który stał w otępieniu patrząc na rodzeństwo, a ten nawet nie zareagował. Pozwolił, aby sprowadzono go do klęku. Jeden ze strażników przyłożył mu miecz do gardła, na co ten tylko zamknął oczy, jakby pogodził się już ze swoim losem. Adaliah spojrzała w jego stronę z przerażeniem.

— Wystarczy — powiedziałem donośnym głosem.

Stanąłem tuż przed Ezykielem, odgradzając mu drogę do księżniczki elfów, co niezbyt mu się spodobało. Właśnie dlatego wcześniej chciał mojej śmierci. Bał się, że prędzej, czy później, postawię się i stanę mu na przeciw. Nie mogłem pozwolić mu na atak, mimo że chwilę wcześniej sam walczyłem z Adaliah. Nie zasługiwał na to, aby osiągnąć tak wiele.

— Donovanie, nie musisz mnie chronić — odparła Adaliah, podnosząc się z ziemi. Jej głos był... Pusty. Nie było w nim żadnego żalu. Nie było w nim nawet złości. Nie było w nim kompletnie nic, co było wręcz niepokojące. — Sama go zabiję.

— Co za odwaga! — Król czarodziei zaczął klaskać, ale nie powinien był lekceważyć księżniczki. Może i była zrozpaczona, fakt, ale zaczynałem rozumieć, że ten żal obudził w niej coś, o czym do tej pory nikt nie miał pojęcia. Nawet ona. — Brawo, Adaliah! To jest właśnie postawa prawdziwej królowej!

Spojrzałem na elfkę, jednak nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, odsunęła mnie na bok, przyciskając mi do piersi miecz Ernesha. Nie byłem pewny, dlaczego wzięła go do walki. Z sentymentu? A może dzięki temu czuła się silniejsza? A może obie te rzeczy?

Jej dłonie były splamione krwią brata, policzki miała mokre od łez, po szyi spływały dwie małe strużki krwi i widać było, że działała pod wpływem emocji, a mimo to wyglądała przerażająco.

Zamachnęła się, chcąc zadać cios, jednak mój ojciec zablokował jej ruch, po czym uderzył ją pięścią w twarz. Chciałem zareagować, jednak nie mogłem. Nezad, który znikąd pojawił się obok mnie, chwycił mnie za ramię, zatrzymując mnie. Posłał mi jednoznaczne spojrzenie, przez które musiałem odpuścić.

Tę bitwę Adaliah i Ezykiel musieli przeprowadzić sami. Wiedziałem, o czym pomyślał dowódca straży, ponieważ jego wzrok przesunął się na mój tors. Byłem ranny i gdybym zaczął walczyć, nie wyszedłbym z tego żywy. Mogłem tylko obserwować walkę księżniczki elfów i króla czarodziei.

Trylogia Ambicji część 1: W Pogoni Za SzczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz