Rozdział 47

203 34 95
                                    

DONOVAN

Patrzyłem na Halonę, kiedy przedstawia mi swój plan działania, ale nie byłem w stanie skupić się na wypowiedzianych przez nią słowa. Moje myśli wciąż krążyły wokół niespodziewanego spotkania z Erneshem, co uniemożliwiało mi racjonalne myślenie. Nikomu nie powiedziałem, co się stało. Trzymałem to w sobie i starałem się nie utracić zdrowych zmysłów.

Ermesh wrócił. Widziałem go, słyszałem i jakby tego było mało zrozumiałem, do czego był zdolny. Chociaż nie... Byłem pewny, że potrafił jeszcze więcej. Ale jakim cudem doszło do tego wszystkiego? Adaliah musiała znaleźć sposób, aby...

— A więc teraz już wiesz, co zamierzam i znasz swoje zadania — Słowa Halony wyrwały mnie z zamyślenia. Spojrzałem na nią nieobecnym wzrokiem, nawet nie starając się zgrywać chętnego do działania. — Zrób to. Znajdź ją i zabij. Wiemy, że opuściła Elsolis godzinę temu, więc może być nawet gdzieś tutaj niedaleko w Lesie Cieni. Ja w tym czasie udam się do zamku w Elsolis i przemówię do elfów.

— Niech będzie — Skinąłem głową.

Nie chcąc dać Halonie szansy na powiedzenie czegoś więcej, teleportowałem się w miejsce, gdzie odczuwałem silną energię Adaliah. Wręcz banalnym zadaniem było ją znaleźć, kiedy miałem okazję poznać każdy skrawek jej ciała.

Oczywiście nie zamierzałem jej atakować, chyba że dałaby mi do tego powód. Nie byłem pod wpływem zaklęć Halony, więc miałem pełną świadomość swoich czynów. Nie zależało mi na tym, aby pomóc młodszej z sióstr, ale pragnąłem zemsty. To, co zrobił Ernesh... To był cios poniżej pasa. Skoro miałem w końcu możliwość rozprawić się z elfem, zamierzałem to zrobić i pozbyć się go raz na zawsze. Ale najpierw musiałem dowiedzieć się, na jakiej zasadzie funkcjonował, a do tego była mi potrzebna Adaliah.

Znalazłem się w Lesie Cieni dosyć blisko Elsolis. Drzewa w tamtej okolicy były bardzo wysokie i szerokie. Grube korzenie wystawały z ziemi, a na konarach drzew porastały pnącza i błękitne grzyby. Był środek dnia, jednak w Lesie Cieni zawsze panował półmrok. Stąd jego nazwa. Cienie śledziły każdego, kto przechodził przez to zaczarowane, niebezpieczne miejsce.

Skryłem się za jednym drzew, nie chcąc, aby królowa elfów dostrzegła mnie. Usłyszałem męski głos, więc domyśliłem się, że nie była sama. W moim ręku pojawił się miecz, który aż prosił się o to, aby ciąć nim w powietrzu i trafić w cel. Jeden cios, ścięta głowa... Byłem gotów od razu zaatakować.

— A więc jesteś księżniczką tatusia? — usłyszałem.

— Och, nie — Adaliah zaśmiała się w dosyć nerwowy sposób. — Nie jestem księżniczką tatusia.

— A więc czyją?

— Moją — wycedziłem, nim zdążyłem ugryźć się w język.

Wyskoczyłem z za drzewa, unosząc broń. A więc mój plan ataku z zaskoczenie legł w gruzach... No trudno.

Adaliah i elf o dłuższych, rudych włosach, który z nią był, spojrzeli na mnie z ogromnym zdziwieniem. To był ten sam elf, którego widziałem w swoim zamku na... Na moim ślubie. Nie spodziewali się mnie, co było dosyć zrozumiałe, co dawało mi przewagę.

Miałem wyjaśnić sobie kilka spraw z Adaliah, jednak zazdrość, jaka rozgrzmiała w moim ciele, zmusiła mnie, abym najpierw skupił się na Elrondzie. Elf trzymał elfkę za dłoń, przeplatał z nią palce. Jakim prawem w ogóle ją dotykał? Czy też podobał mu się chłód, jaki emanował od jej ciała?

Krew zagotowała mi się w żyłach, na samą myśl, że mógł tak myśleć.

— Donovanie, nie rób tego! — krzyknęła Adaliah, kiedy zrozumiała, co zamierzam.

Trylogia Ambicji część 1: W Pogoni Za SzczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz