Rozdział 15

401 56 65
                                    

DONOVAN

Spotkałem się z surową karą, kiedy wróciłem do zamku po incydencie w Lesie Cieni. Wróciłem tam z rannymi, osłabionymi strażnikami, którzy nie potrafili nawet opisać, co im się przydarzyło. Dodatkowo opuściliśmy mury zamku w dziesięć osób, a wróciliśmy w zaledwie pięć.

Wróciliśmy tak naprawdę bez niczego. Bez żadnych informacji. Bez głów bliźniaków.

Mój ojciec nie był zadowolony, że mając taką okazję na pozbycie się Ernesha i Adaliah, znowu zawiodłem. Nie rozumiał, że ja wcale nie chciałem ich krzywdzić. Nie w taki sposób. Przez cały następny dzień wysłuchiwałem obelg kierowanych jedynie w moją stronę i starałem się je znosić, tak jak zawsze to robiłem, jednak w końcu nie wytrzymałem.

Kolejnego dnia powiedziałem głośno to, co leżało mi na sercu. Pierwszy lat od tylu długich, męczących lat, podczas których trzymałem to wszystko w sobie.

— Naprawdę nie obchodzi mnie, co potrafi i kim jest Adaliah — wycedziłem, patrząc swojemu ojcu prosto w oczy. Byłem wściekły. — Nie zabiję jej.

— W takim razie ja to zrobię, kiedy przyjdzie czas.

— O nie... Nie pozwolę ci na to.

Król niespodziewanie przeniósł się z miejsca, w którym stał do tej pory, i stanął tuż przede mną. Umiejętności teleportacji potrafiły wzbudzić przestrach w każdym, kto tego doświadczył, jednak stałem niewzruszony, patrząc na swojego ojca morderczym wzrokiem. Miałem ochotę uderzyć go prosto w szczękę, jednak wstrzymałem się z tym. Byłem ciekawy, co zrobi. Uderzy mnie? Po raz kolejny powie, jak bardzo go zawiodłem? A może coś jeszcze lepszego?

— Myślisz, że Adaliah byłaby w stanie cię polubić? Ciebie? Naprawdę, synu? — Mężczyzna zaśmiał się szyderczo. W porządku, takiego uderzenia się nie spodziewałem. — Musisz zrozumieć dwie rzeczy... Po pierwsze, Adaliah jest uosobieniem bólu i cierpienia. Zwiastuje śmierć. Ktoś taki jak ona nie potrafi kochać. Po drugie, ciebie nigdy nikt nie pokocha, Donovanie. To przykre, jednak właśnie taka jest prawda.

— Auć, to naprawdę zabolało — Położyłem dłoń na sercu w dramatyczny geście. Na mojej twarzy pojawił się ignorancki uśmiech, ale tak, zabolało mnie to. — Co ty możesz wiedzieć o miłości? Jak śmiesz, mówić mi o takich rzeczach, skoro sam nie potrafisz kochać? Nawet własnej żony nie jesteś w stanie kochać. I mówiłem już, że Adaliah nie jest moją kochanką!

Ezykiel spoliczkował mnie. Fala bólu rozlała się po mojej twarzy, ale zamiast się wściec, wybuchłem ironicznym śmiechem, nie potrafiąc nad tym zapanować. Mogłem być złym księciem, synem, czy czarodziejem, jednak jedno trzeba było mi przyznać. Byłem świetnym prowokatorem.

— Myślisz, że znowu podniesiesz na mnie rękę, a ja pobiegnę i zabiję Adaliah, bo wasza królewska mość tak sobie życzy? — zapytałem. Pokręciłem głową, cały czas śmiejąc się. — Nie jestem twoją marionetką. Możesz przeszyć mnie mieczem na wylot, odciąć mi rękę albo nogę, ale mam dość robienia tego, czego ty chcesz. Obchodzi cię, czego ja chcę? Nie! Nigdy nie obchodziło.

— Naiwnie wierzysz w to, że ta elfka może widzieć w tobie kogoś wartościowego, jednak wiedz, że to nie możliwe, ponieważ jesteś doszczętnie zniszczony, a przez to również nic niewarty.

Tak, to również zabolało. Patrzyłem swojemu ojcu w oczy z wściekłością, jednak za tym krył się zwykły ból. Zaśmiałem się pod nosem już trochę spokojniej i odwróciłem się plecami do króla. Nie mogłem dać mu satysfakcji z tego, że trafił mnie w czuły punkt. Wiedział, że od dziecka okropnie bałem się samotności, która być może była mi pisana.

Trylogia Ambicji część 1: W Pogoni Za SzczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz