Rozdział 24

296 48 23
                                    

ADALIAH

Co czułam kiedy Owen prowadził mnie do Sali Tronowej? Zupełnie nic. Czułam w sobie ogromną pustkę, która niszczyła mnie, a zarazem sprawiała, że byłam znacznie silniejsza. Byłam gotowa na wszystko i nic nie było w stanie mnie zaskoczyć.

Kiedy weszłam do Sali Tronowej, poddani już tam byli. Powolnym krokiem, z wysoko uniesioną głową przeszłam przez całą salę, patrząc jedynie przed siebie. Za mną ciągnęła się czarna suknia z pięknymi, srebrnymi zdobieniami. Dekolt przypominający literę V odsłaniał moją klatkę piersiową, na której spokojnie leżał wisiorek, który znalazłam w komnacie Ernesha. Na rękach miałam długie, czarne rękawiczki sięgające aż po samo ramię, natomiast na uszach miałam przewieszone lśniące, srebrne kolczyki i zdobienia. W rozpuszczonych włosach błyszczały srebrne nitki.

Czy wyglądałam jak królowa?

Tak. Lepiej wyglądać nie mogłam.

Zatrzymałam się przed tronem, na którym miałam zasiąść, i odwróciłam się w stronę poddanych. Wszyscy patrzyli na mnie z szacunkiem, ale i uznaniem. Niektórzy się uśmiechali, niektórzy mieli spięcie wymalowane na twarzy. Tak czy inaczej, oni coś czuli. Ja nie.

Początkowo Owen wygłosił mowę na temat tego, dlaczego to ja miałam przejąć władzę. Nie słuchałam go, nie mogąc skupić się na jego głosie. Chciałam mieć to już wszystko za sobą. Chciałam założył koronę i zostać królową, aby mieć to za sobą.

— Już czas, moje dziecko — powiedział doradca, patrząc na mnie ze szczerym uśmiechem na twarzy.

Skinęłam głową i powoli uklęknęłam. Elf stanął przede mną, biorąc głęboki wdech, aby mógł zachować należny spokój. Spoważniał na czas tej krótkiej chwili, jednak w jego zielonych oczach widziałam te iskierki podekscytowania. Czy to nie ja powinnam była się cieszyć?

— Adaliah, córko Ethana! — zawołał Owen. Jego głos rozbrzmiał echem w całej Sali Tronowej. To powinno mnie poruszyć, jednak dalej nie czułam nic. — Czy przysięgasz władać dobrze i sprawiedliwie, aby każdy twój poddany czuł się dobrze w naszej pięknej krainie?

— Przysięgam — powiedziałam bez chwili namysłu.

— Czy przysięgasz dbać o wieczne bezpieczeństwo swoich poddanych, narażając przy tym swoje życie i bezpieczeństwo?

— Przysięgam.

— Czy przysięgasz ruszyć na każdą wojnę, jeśli inne królestwa będzie nam zagrażać?

— Przysięgam.

— Czy przysięgasz stawiać czoła innym władcom, jeśli przyjdzie taka potrzeba i czy przysięgasz z własnej woli udowadniać, kto jest na szczycie?

— Przysięgam.

— A więc niech tak będzie — Owen zdjął z poduszki, którą trzymał Herkurn, piękną, złotą koronę. Spojrzał mi głęboko w oczy i uśmiechnął się z rozczuleniem i wzruszeniem. — Zasłużyłaś na to — wyszeptał.

Nie odwzajemniłam uśmiechu. Po prostu czekałam. Elf założył na moją głowę koronę, a wtedy atrybut królewski powoli zaczął zmieniać swój wygląd, kiedy znalazł się na mojej głowie.

Złota barwa została zastąpiona błyszczącym srebrem. Rubiny zostały zastąpione przez białe kamienie i perły. Oprócz tego wokół obręczy korony pojawiły się srebrne liście dębowe. Zupełnie takie jak na mojej ozdobie, którą nosiłam do tej pory. Korona upodabniała się do właściciela i właśnie tak wyglądała moja korona.

Odetchnęłam, powoli rozglądając się po poddanych i strażnikach. Patrzyłam na nich pustym, może nawet chłodnym wzrokiem. To była moja chwila. Wszyscy ukłonili się nisko, okazując mi szacunek, uznanie i dając mi tym zgodę na panowanie. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech nosem.

. . .

Po ceremonii odbyła się huczna, bogata biesiada, którą rozkazałam przygotować w Wielkiej Sali dla wszystkich mieszkańców Elsolis. Osobiście się tam nie pojawiłam.

Wyszłam na otwarty taras, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Potrzebowałam go, ponieważ czułam, jakbym się dusiła, przebywając wśród poddanych. Moja nowa korona połyskiwała w krwistym świetle zachodzącego słońca. Dziwnie było ją nosić.

Nawet nie zauważyłam, kiedy dołączył do mnie Owen. Elf stanął obok mnie, wzdychając ciężko. Cały jego entuzjazm, jaki był widoczny u niego wcześniej, przygasł i być może była to moja wina. Powinnam była wtedy siedzieć w Wielkiej Sali, popijać wytrawne wino i jeść pyszną potrawkę z dzikich jagód, jednak nie mogłam. Wolałam po prostu pomyśleć.

— Ernesh powinien stać obok mnie — odparłam.

— Nie cofniemy już czasu, drogie dziecko, jednak mogę dać ci pewną radę, dzięki której twój brat znowu będzie przy tobie — powiedział doradca. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. Gdzieś w głębi mojej duszy rozbłysło blade światło nadziei. — Przecież masz kontrolę nad zmarłymi, czyż nie?

— Och, nie... Nie mam jej.

— Rozumiem, że zmarli ci się stawiają, jednak Ernesh na pewno by cię wysłuchał.

— Do czego dążysz?

— Przywołaj go tu. Pokaż mu drogę.

— Jak? — Westchnęłam ciężko.

— Wyczuj jego obecność — Owen uśmiechnął się blado. Położył mi rękę na ramieniu, chcąc wesprzeć mnie choćby mentalnie. — Chwyć jego zagubioną duszę. Na pewno sobie poradzisz.

Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, ponieważ elf złożył pocałunek na moim czole i wszedł z powrotem do zamku, zostawiając mnie samą, abym mogła się skupić. Dalej nie wiedziałam, jak miałam przywołać do siebie duszę Ernesha, jednak musiałam chociaż spróbować. Potrzebowałam go, nie ważne w jakiej postaci.

Zamknęłam oczy i skupiłam wszystkie swoje myśli na szeptach, które nieustannie rozbrzmiewały gdzieś głęboko w mojej świadomości. Te zaczęły stawać się głośniejsze i głośniejsze, aż w końcu stały się całkiem wyraźnie i dziwnie bliskie. Mój umysł ogarnął mrok.

Otworzyłam oczy.

Nie byłam na tarasie. Moja podświadomość znalazła się w miejscu, którego nie widziałam nigdy wcześniej. Wiedziałam, że nie było mnie tam fizycznie, jednak czułam każdy zapach, słyszałam każdy najmniejszy szelest. Wszystko wydawało się być wyjątkowo realne.

Zaczęłam iść przed siebie, uważnie rozglądając się wokół. Mijałam przerażające dusze zmarłych, które śmiały się szyderczo, kiedy łapałam z nimi kontakt wzrokowy. Moje ciało ogarnął przejmujący chłód. To miejsce było naprawdę przerażające.

Szłam długo. Nie wiem ile, jednak nie zatrzymując się, szłam przed siebie, szukając odpowiedniej duszy. I w końcu ją znalazłam.

Wyczułam, że gdzieś blisko był ktoś, od kogo bił nieprzyjemny chłód, jednak ten chłód był identyczny do tego, który odczuwałam również ja. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam Ernesha, który stał bez ruchu, w otępieniu wpatrując się w głęboki mrok. Był okropnie zdezorientowany i zagubiony. Czułam to.

— Braciszku — powiedziałam kojącym głosem,

Nie zareagował. Podeszłam bliżej niego, wyciągając w jego stronę rękę. Byłam tak blisko niego... Czułam to. Wystarczyło sięgnąć do duszy, aby zwrócić jej uwagę.

— Braciszku, jestem tu. Możesz pójść ze mną.

Trylogia Ambicji część 1: W Pogoni Za SzczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz