ERNESH
Zmarły, który prowadził mnie przez długi korytarz, przez całą drogę podśpiewywał pod nosem. Był wyjątkowo zadowolony, co wzbudzało moje podejrzenia, ale nie odzywałem się. Byłem wściekły, że rozdzielono mnie z Adaliah, jednak wiedziałem, że sobie poradzi, dlatego starałem się o tym nie myśleć w żaden negatywny sposób. Lada moment mieliśmy znów spotkać się z powrotem w Carminie.
Doszliśmy aż na sam koniec korytarza, gdzie były ogromne drzwi. Nie, nie drzwiami. Kratą. Zupełnie tak, jakbym miał wejść do klatki, jak jakieś zwierzę. Wyczułem, że krata była zaklęta, więc z góry wiedziałem, że nie wyjdę stamtąd, kiedy tylko zachcę. Gdybym tam wszedł, musiałbym wykonać zadanie, inaczej nigdy nie opuściłbym pomieszczenia.
— Kto przygotowywał te zadania? — zapytałem z czystej ciekawości, kiedy zmarły otwierał kratę.
— Wasz ojciec. Dla ciebie przygotował coś specjalnego, mój panie. Śmiało! Wejdź do środka i sam się przekonaj.
Bardzo mnie to zachęciło. Pokręciłem głową na boki i powoli wszedłem do środka, myśląc, że wchodzę do jakiejś celi. Nie spodziewałem się, że znajdę się w pomieszczeniu, które nie miało końca. Owszem, była te cela, ale nie taka zwykła. To była cela dla najbardziej niebezpiecznych wojowników w całym Mortum. Wiedziałem to, ponieważ razem z Adaliah zdążyliśmy dowiedzieć się trochę o krainie zmarłych. Nasz dziadek sam zbudował tą celę i zamknął w niej moich prawdopodobnych przeciwników.
Jeźdźców, zwanych inaczej Widmami Śmierci.
Wysunąłem miecz z pochwy i zacząłem iść przed siebie, rozglądając się wokół. Z każdym krokiem, zwykła cela, zaczęła przypominać pustynię. Pod moimi nogami pojawił się szary, twardy piasek, sufit zamienił się w burzowe niebo. Zupełnie jakbym znalazł się na zewnątrz zamku.
Nagle usłyszałem piskliwy wrzask, który sprawił, że moja czujność wzrosła jeszcze bardziej. Wokół mnie zaczęła tworzyć się dość rzadka mgła, która i tak utrudniała mi widzenie, ale wciąż szedłem przed siebie. Gdzieś z boku świsnęły spore cienie. Byłem pewny, że były to Widma. Wyczuwałem ich obecność. Sprawiały, że odczuwałem strach, więc nie miałem wątpliwości, że to były one.
W końcu się pokazały.
Dosłownie znikąd wokół mnie pojawiło się pięć koni. Nie wyglądały jak te, które ujeżdżaliśmy w Elsolis. Te konie nie stąpały po ziemi, a po czarnej mgle, ich ciała były czarnymi szkieletami, nie miały grzyw, ani oczu pełnych życia i blasku. Były przerażające, ale to ich jeźdźcy byli jeszcze gorsi.
Jeźdźcy, czyli Widma Śmierci, miały twarze skryte pod głębokimi kapturami swoich płaszczy, z pod których dochodziły jedynie gardłowe odgłosy. Może w ogóle nie miały twarzy? Tak naprawdę nikt tego nie wiedział. Ich ciała również były ukryte, ale doskonale widziałem ich dłonie. Były smukłe, palce kościste z ostrymi długimi pazurami, a ich skóra była szara, wręcz obumarła.
Nawet nie drgnąłem. Uważnie obserwowałem przeciwników i mocno zaciskałem dłoń na rękojeści miecza. Musiałem być czujny, to było pewne, ale niepokoił mnie jeden, mały problem. Adaliah wspomniała mi, że Jeźdźców nie można zabić.
— Kto śmie zakłócać nasz spokój? — odezwał się Jeźdźca, który znajdował się metr przede mną.
Musiał przewodzić swoim towarzyszom. Jego naprawdę niski, chrapliwy głos sprawił, że mimowolnie wzdrygnąłem się wewnętrznie, ale w żadnym stopniu nie dałem tego po sobie poznać. Wziąłem głęboki wdech nosem i spojrzałem prosto w ciemność pod kapturem Widma, mając nadzieję, że patrzyłem mu prosto w oczy. O ile je posiadał...
CZYTASZ
Trylogia Ambicji część 1: W Pogoni Za Szczęściem
FantasyTRYLOGIA AMBICJI CZĘŚĆ 1 Jedno głębsze spojrzenie wystarczyło, aby ich życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Mimo przeciwności losu Adaliah i Donovan, odnaleźli wspólny język. Zbliżyli się do siebie, jednak wojna, która wybuchła miedzy Elso...