Rozdział 25

282 49 23
                                    

ERNESH

— Braciszku — usłyszałem słaby, stłumiony głos. Był mi dziwnie znajomy. Wyczułem coś innego, niż chłód, jednak dalej nie byłem pewny, czy to nie moje własne urojenia. — Braciszku, jestem tu. Możesz pójść ze mną.

Odwróciłem się i zobaczyłem Adaliah. Zamarłem w bezruchu, kiedy pomyślałem, że mogła umrzeć, kiedy już straciłem świadomość, jednak ona nie wyglądała jak duch... Wyglądała całkiem żywo. Na głowie miała piękną koronę, na co uśmiechnąłem się, zaczynając rozumieć, co się tak naprawdę stało.

Gdybym żył, powiedziałbym, że kamień spadł mi z serca, jednak jako że byłem martwy, chyba nie było to zbyt dobre określenie.

Powoli podszedłem do siostry i rozłożyłem ręce na boki, chcąc ją przytulić, jednak ku mojemu zdziwieniu moje ręce przeniknęły przez jej ciało. Elfka zadrżała, jakby po całym jej ciele przeszedł okropny dreszcz spowodowany zimnem. Automatycznie zrobiłem krok w tył, patrząc na swoje ręce.

No tak... Przecież byłem duchem.

— Czyli co? — zapytałem przygnębionym tonem głosu. Byłem zły na samego siebie. — Teraz nie będę mógł cię nawet dotknąć?

— Nie wiem. Nie rozumiem tego wszystkiego.

— Bez sensu...

— Chodź ze mną — Adaliah uśmiechnęła się przez łzy. Tak bardzo chciałem ją przytulić i pocieszyć, tym bardziej, że obwiniała się o to, co się stało. To nie była jej wina. — Nie musisz tu tkwić.

Skinąłem głową, dając znak, że pójdę. Poszedłbym za nią wszędzie, zwłaszcza że nie miałem zamiaru po wieczność tkwić w okropnym mroku, do którego trafiały dusze po śmierci. Chciałem być przy Adaliah.

Szliśmy razem przez ciemność, próbując znaleźć wyjście. Zmarli, których mijaliśmy, wytykali nas palcami i szeptali najróżniejsze obelgi w stronę Adaliah. Do tamtej chwili nie zdawałem sobie sprawy z tego, co czuła na co dzień. Teraz już wiedziałem i szczerze jej współczułem, ponieważ zrozumiałem jej strach i obawy. Zrozumiałem jej otępienie. To było straszne, że dopóki tego nie zrozumiała i całkiem nie opanowała swoich umiejętności, musiała się z tym mierzyć.

W końcu zatrzymaliśmy się przed ogromnymi, pięciometrowymi drzwiami dwuskrzydłowymi, które wyglądały na naprawdę solidne. Dziwiło mnie, dlaczego żaden zmarły nie próbował przez nie przejść. Z drugiej strony, to chyba byłoby zbyt łatwe. Musiał być jakiś haczyk.

Adaliah przyłożyła rękę do drzwi, jakby intuicyjnie wiedziała, co robiła. Usłyszeliśmy otwieranie wielu, naprawdę wielu zamków. Trwało to prawie minutę, jak nie dłużej, jednak drzwi wreszcie otworzyły się.

Co zobaczyliśmy? Jeszcze większy mrok. Zachęcające, prawda?

— Tego się nie spodziewałam — mruknęła elfka.

— Chyba nie mamy nic do stracenia — zauważyłem.

— Ty nie, jednak Adaliah tak — usłyszeliśmy za plecami. Odwróciliśmy się w stronę zmarłego mężczyzny, który stał za nami, podskakując na jednej nodze. Drugiej nie miał i wcale nie chciałem wiedzieć, co się z nią stało. Może ścięli mu ją jeszcze za życia — Jeśli Adaliah umrze, trafi właśnie tu! Tu jest jej miejsce! Tak, tak, tak! Tutaj jest jej dom! W Mortum! Krainie Zmarłych!

Moja siostra zachwiała się na nogach. Zupełnie jakby zmarli nagle odbierali jej wszelkie siły. Chciałem pomóc jej utrzymać równowagę, jednak nie mogłem jej nawet dotknąć, dlatego cofnąłem ręce, które do niej wyciągałem. Przeklinałem się za to w duchu. Tak bardzo utrudniało to funkcjonowanie.

— To nie jest mój dom — wycedziła królowa elfów.

— Ależ jest! — Zmarły zaklaskał w dłonie.

— Wracaj do głębin mroku — mruknąłem. Uśmiechnąłem się ironicznie, patrząc zmarłemu prosto w oczy. Dałem Adaliah znak ręką, aby szła. — Wszyscy tu zgnijecie. Jesteście zbyt zniszczeni.

— Ernesh, chodź — zawołała moja siostra.

Przeszedłem przez tajemnicze drzwi, a wtedy Adaliah wypowiedziała pod nosem zaklęcie i ogromne wroga zatrzasnęły się z hukiem. Poczułem, jakbym nagle zapadał się w nicości. Nie było to przyjemne uczucie. Moje oczy same zamknęły się, nie mogąc walczyć z tym, co mnie ogarnęło. Wszystko wokół mnie zdawało się wirować. Poczucie pustki, braku swobody, dyskomfortu i wiele innych rzeczy przytłoczyły mnie.

Gdy poczułem pewną stabilność, dopiero wtedy niepewnie otworzyłem oczy. Pierwsze co zobaczyłem, to blade światło księżyca, które oświetlało wszystko wokół. Odetchnąłem, kiedy uświadomiłem sobie, że byłem na głównym tarasie zamku.

W domu.

Adaliah, która stała tuż obok mnie, patrzyła na mnie ze łzami w oczach i bladym uśmiechem na twarzy. Dręczyła ją mieszanka bólu i szczęścia, a wiedziałem to, bo ku mojemu zdziwieniu dalej mogłem czytać jej w myślach. A więc moje moce nie zniknęły.

Odwzajemniłem słaby uśmiech, aby podnieść ją na duchu, ale to nie było to, czego potrzebowała. Obojgu nam było ciężko, ale w jakiś sposób znowu byliśmy razem. A to wszystko mogliśmy zawdzięczać wyłącznie umiejętnościom Adaliah. Tylko to w jakiś sposób mnie pocieszało, ponieważ z całą pewnością nie poradziłbym sobie sam w mrokach Mortum.

— Wstydziłbyś się, wiesz? — odparła królowa, kręcąc głową. — Mieliśmy władać razem, a ty postanowiłeś umrzeć? W takiej chwili?

— Och, kłaniam się nisko i błagam o wybaczenie, Wasza Wysokość — Ukłoniłem się nisko. Adaliah zaśmiała się pod nosem. Dobrze, że dalej potrafiłem wywołać uśmiech na jej twarzy. — Przysięgam na moją śmierć, że to się więcej nie powtórzy.

— Jesteś niemożliwy.

— Hej, spójrz na pozytywne aspekty tego wszystkiego. Nasz ojciec nie żyje!

Adaliah od razu spoważniała. Nie, tylko nie to... Załamałem ręce, patrząc na siostrę ze śmiertelną powagą. Pamiętałem, jak Donovan walczył z Ethanem.

— On nie żyje, prawda?

— Jego duszy nie ma w Mortum, nie znaleźliśmy ciała, a to znaczy, że uciekł — powiedziała Adaliah. — Nie wiemy, gdzie jest, ani w jakim jest stanie. Mało tego, Halona zbiegła z lochów i jest na wolności.

— Nie było mnie tylko chwilę i już wszystko się wali.

Odwróciliśmy się w stronę księżyca, ignorując fakt, że w środku zamku elfy śpiewały, piły, rozlewając wino i tańczyły, ciesząc się nowym początkiem w Elsolis. Nasze myśli były skupione na tym, co nas czekało. Już wtedy wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo, tym bardziej, że ja... Ja w tamtym momencie nie byłem w stanie ingerować w rzeczywistość.

Prędzej czy później coś musiało nadejść. Coś, z czym mielibyśmy się zmierzyć i udowodnić samym sobie, że bylibyśmy w stanie podjąć się każdego zadania i utrzymać władzę. Teraz tylko to się liczyło. Nawet jeśli czekało nas coś okrutnie niebezpiecznego.

Halona zbiegła. Nasz ojciec również.

Musieliśmy być gotowi na starcie z nimi, a nie wiedzieliśmy, co knuli, gdzie byli, ani co obrali za swój cel. Być może zamierzali połączyć siły, a może po prostu oboje czekali na swój moment, zaszyci gdzieś w mrocznych jaskiniach Gór Śmierci albo i dalej. Ciężko było stwierdzić. Wszystko było możliwe.

— To nie koniec, siostrzyczko — powiedziałem kojącym głosem. Nasze dłonie były blisko siebie, ale co z tego? — To nowy początek. Będziesz władać Elsolis przez wiele długich lat, a ja będę cię w tym wspierać. Osiągniemy wszystko. Wszystko będzie nasze. Każda kraina, królestwo, każda korona... Tak jak planowaliśmy.

Trylogia Ambicji część 1: W Pogoni Za SzczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz