Rozdział 31

242 39 40
                                    

ERNESH

Na prośbę Adaliah z nikłymi chęciami dopilnowałem, aby Donovan opuścił naszą krainę, nie robiąc nikomu więcej krzywdy, i aby oddalił się od zaklętego wodospadu. Nie chciałem, aby elfy mówiły o obecności czarodzieja w naszej krainie, ani o tym, co uczynił, dlatego wymazałem strażnikom, którzy byli w pobliżu, pamięć, aby zapomnieli o tym, że minione zdarzenia w ogóle miały miejsce.

Dopiero gdy miałem całkowitą pewność, że król Carminy był już w bezpiecznej odległości od Elsolis, daleko w Lesie Cieni, zostawiłem go samego. Nie interesowało mnie, czy dotrze do swojego zamku cały i zdrowy. To już nie był mój interes, więc nie zamierzałem marnować czasu na śledzenie go.

Chciałem wrócić prosto do komnaty siostry, aby z nią porozmawiać, jednak moją uwagę przykuły hałasy dobiegające z głębi lasu. Dostrzegłem szybkie ruchy gdzieś pomiędzy drzewami. Musiałem to sprawdzić, więc mimowolnie oddaliłem się od wodospadu i ruszyłem w tamtą stronę. Nie musiałem się skradać. Jeszcze na tamten moment nikt nie mógł mnie zauważyć, dlatego nie starałem się nawet ukrywać za drzewami.

Zatrzymałem się, kiedy zobaczyłem goblina. Był naprawdę obrzydliwy. Nie widywałem ich często ze względu na to, że mieszkały za Górami Śmierci na bagnach, jednak ten, który był tutaj, w Lesie Cieni, najwyraźniej przyszedł na polowanie.

Był niski, gruby, a na jego ciele były widoczne okropne zrogowacenia. Poza tym miał ogromny, zakrzywiony w dół nos i długie, ostro zakończone uszy. Jego skóra była w odcieniu zieleni, palce były długie, a oczy małe i pełne głodu. Skrzywiłem się na sam jego widok.

Nagle z za drzewa wyskoczyła młoda kobieta. Od razu rozpoznałem lisie uszy i chytre spojrzenie, które nie przestawało mnie urzekać, a wręcz wzbudzało we mnie coś, czego nie potrafiłem nawet określić. Wiedziałem tylko, że było to dobre uczucie.

Dena...

Chimera wysunęła swoje lisie pazury i zamachnęła się. Rozcięła skórę na ramieniu goblina, później kopnęła go prosto w brzuch, przez co ten zatoczył się do tyłu, jednak nie upadł. W ręku dzierżył sporą maczugę, którą teraz zamierzał wykorzystać.

Z impetem ruszył do przodu, ale Dena uchyliła się od jego ciosu. Maczuga uderzyła w ziemię tuż obok niej, co nie zrobiło na niej wrażenia. Sprawnie przeszła za plecy przeciwnika, mocno uderzyła go w tył głowy, potem w zgięcie kolana, a na koniec wbiła pazury w jego plecy. Szarpnęła w dół, rozrywając skórę przeciwnika.

Pięć głębokich szram musiało sprawić goblinowi potworny ból. Krzyczał i głośno wyklinał w swoim języku, wijąc się na ziemi. Wyglądał żałośnie.

Uśmiechnąłem się, patrząc na Denę, która zaczęła krążyć wokół swojej ofiary, nie odrywając od niej wzroku. Jej pazury były ubrudzone krwią, uszy wysoko postawione, a oczy głodne śmierci. Nie wiedziałem, czym zawinił ten goblin, jednak nie chciałbym być w jego skórze.

Po dłuższej chwili przeciwnik zaczął się podnosić, cały czas jęcząc z bólu. Ledwo stanął na nogi, a Dena znalazła się tuż za nim. Jednym szybkim ruchem poderżnęła mu gardło, co zakończyło tą krótką walkę. Ze skóry goblina spłynęła obrzydliwa ciemnozielona wydzielina, która była jego krwią.

Cieszyłem się, że nie czułem tego odoru, jednak sądząc po wyrazie twarzy Deny, który diametralnie się zmienił, zapach musiał być okropny. Chimera zasłoniła buzię dłonią, jakby zbierało jej się na wymioty i szybko odsunęła się od martwego przeciwnika. Zacząłem jej wręcz współczuć, kiedy przypomniałem sobie, że miała wyostrzony zmysł węchu.

Wiele lat wcześniej walczyłem z goblinami na jednej z wypraw szkoleniowych, którą zorganizował mój ojciec. Doskonale pamiętałem, jak później nie używałem swojego miecza przez następne dwa miesiące do czasu, aż odór z ostrza zniknął.

Trylogia Ambicji część 1: W Pogoni Za SzczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz