Rozdział 61

165 26 6
                                    

DONOVAN

Przez naprawdę długi czas patrzyłem, jak Owen i elfi medycy robili wszystko, co w ich mocy, aby przywrócić ocucić Adaliah. Serce waliło w mojej piersi jak oszalałe ze strachu, jednak nic nie skutkowało. Żadne zaklęcia, żadne zioła. Nic!

Nie sądziłem, że trucizna, o której wcześniej wspomniała elfka, była aż tak silna. Halona wykorzystała jej własną broń przeciwko niej, czego nie mogliśmy przewidzieć w żaden sposób.

A może właśnie taki był plan? Adaliah mówiła, że tak musiało być, że wszystko miało swój cel, ale co miała na myśli? Nie wiedziałem już, co o tym wszystkim myśleć. Nie tak miało się to wszystko potoczyć.

Patrzyłem na nieprzytomną twarz Adaliah, czując, że z każdą chwilą ją traciłem. A raczej już ją straciłem.

Gdzieś po cichu liczyłem, że gdy będzie po wszystkim, coś się zmieni, że może nasza relacja będzie wyglądała inaczej. Liczyłem na to, że nasze pocałunki nie będą już jedynie niebezpieczną gierką, a może czymś więcej. Kiedy tańczyliśmy ostatnim razem... Czy naprawdę miałem już więcej z nią nie zatańczyć?

Kiedy jeden z elfich medyków wyprostował się i spojrzał na Owena, aż wstrzymałem oddech. Pokręcił głową, co było jednoznaczne z tym, że było już za późno. Straciłem ją. Było już za późno.

Zakręciło mi się w głowie. Nagle poczułem, jakby coś ciężkiego spadło mi na klatkę piersiową. Byłem ranny i byłem tego świadomy, jednak mimo to wykorzystałem resztki swojej energii i przeniosłem się do swojego zamku, nie mogąc przebywać w Elsolis ani minuty dłużej.

Byłem pewny, że gdy pozbędziemy się Halony, nasze życie stanie się lepsze, że w końcu wszyscy zaznamy spokoju i szczęścia, że będziemy mogli... zacząć od nowa, nie jako wrogowie. Zamiast tego straciłem jakąkolwiek nadzieję na to, że może przestanę czuć się taki samotny.

Co mi zostało? Władza?

Zaszyłem się w Sali Tronowej, całkowicie ignorując swój stan zdrowia. Rzuciłem splamiony krwią miecz na ziemię, po czym zasiadłem na swoim tronie, wzdychając ciężko. Na dłoniach wciąż miałem krew Adaliah zmieszaną ze swoją krwią. Moje ciało było obolałe i osłabione, jednak nie zamierzałem udać się na spoczynek czy chociażby do skrzydła szpitalnego. Nie mógłbym zmrużyć oczu, ponieważ gdybym to zrobił, poczułbym tylko jedno.

Tępy ból gdzieś w głębi samego siebie.

Zdjąłem swoją koronę z oparcia tronu, gdzie ją zostawiłem, zanim opuściłem Carminę, i trzymając ją w obu rękach, wbiłem w nią pusty wzrok. Byłem królem, ale co mi to tak naprawdę dawało? Czy naprawdę tego chciałem? Nie byłem tego już taki pewny, skoro nawet nie miałem z kim walczyć o udowodnienie, kto jest silniejszym władcą.

Wszystko stało się pozbawione jakiegokolwiek sensu.

Założyłem koronę na głowę, myśląc, że wróci mi pewność siebie, jednak zamiast tego poczułem się jeszcze gorzej. Zupełnie jakbym dopiero w tamtej chwili poczuł ciężar władzy. Przełknąłem głośno ślinę, wbijając tępy wzrok gdzieś przed siebie.

Przed oczami wciąż miałem obraz gasnącej Adaliah, która uśmiechała się słabo, nawet jeśli wiedziała, że za moment bezpowrotnie straci przytomność. Chciałbym cofnąć czas, aby naprawić wiele rzeczy. Nie popełniłbym wielu tak głupich błędów. Może moja relacja z Adaliah wyglądałaby inaczej, gdybyśmy nie powiedzieli kilku słów za dużo, gdybyśmy nie sięgnęli po broń w danym momencie. Teraz mogłem jedynie nad tym rozmyślać, bo tylko to mi pozostało.

Co zamierzałem zrobić? Nie wiedziałem tego.

Nie byłem gotowy na przyszłość przez to, że nie czułem nic. Zupełnie nic... Było mi już wszystko jedno, co się wydarzy. Jedyne czego pragnąłem, to zaznać spokoju, jednak chyba było to niemożliwe.

Czułem się wielki, ale nagle w przeciągu kilku godzin stałem się nikim. Wszystko straciło swój sens.

Trylogia Ambicji część 1: W Pogoni Za SzczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz