Rozdział 58

190 31 7
                                    

DONOVAN

— To koniecznie musi być dzisiaj — odparła Adaliah. Mówiła stanowczym głosem i patrzyła na mnie z taką pewnością siebie, że nie sprzeciwiłem się jej, mimo że chciałem. — Nie ma innego wyjścia.

— Ale dlaczego akurat dzisiaj? Przecież w Elsolis jest stabilnie. Sam widziałem. Mogę posłać kruka, aby się upewnić i...

— To nie ma sensu, magiku — przerwał mi Ernesh, który od dłuższego czasu przysłuchiwał się mojej dyskusji z Adaliah.

— Możecie mi wyjaśnić, co się dzieje? — zapytałem.

Ermesh spojrzał na Adaliah, na co ona pokręciła głową. Domyśliłem się, że to był znak, że nic nie powiedzą. Coś ukrywali, coś istotnego i nie podobało mi się, że nie zostałem w to wtajemniczony. Zrozumiałe, że chcieli walczyć z Haloną sami. To ich siostra, w porządku, ale ja również byłem w to wplątany, więc miałem prawo znać istotne fakty.

— Musimy to zrobić dzisiaj — odparł Ernesh, poprawiając swój pas, przy którym miał pochwę z mieczem. — Spójrz na niebo. Co widzisz?

— Chmury... Słońce...

— Litości, chodzi mi o księżyc. Jest dzień, a mimo to widoczny jest księżyc.

— To zjawisko jest widoczne raz na dwa miesiące — zauważyłem. Naprawdę nie rozumiałem, co to ma do rzeczy. — Co w tym niesamowitego?

— Nie mam do niego siły — Elf załamał ręce.

— Nasz ojciec rzucił na Halonę zaklęcie, które chroni ją przed śmiercią — wyjaśniła Adaliah. — Nie zabiliśmy jej, kiedy mieliśmy okazję, co wykorzystał Ethan. Rzucił na nią zaklęcie ochronne, więc kiedy zrozumieliśmy swój błąd, było już za późno. Teraz można zabić ją tylko w Dzień Nocy.

Analizowałem każde słowo elfki, próbując pojąc to wszystko. Dlaczego dowiadywałem się o tym dopiero w takim momencie? Zrozumiałem, dlatego bliźniaki nie ruszyli od razu z atakiem, dlaczego tak łatwo odpuszczali podczas walki z nią. Uciekli z Elsolis, kiedy zostałem ranny, ponieważ wiedzieli, że walka nie miała większego sensu.

W milczeniu podszedłem do okna, aby bliżej przyjrzeć się księżycowi, który faktycznie wisiał wysoko na niebie tuż obok słońca. Był wyrazisty i piękny jak zawsze. Jego obecność w ciągu dnia sprawiała, że niebo rozdarło się na dwie strefy: nocną i dzienną. To niesamowite zjawisko sprawiało, że połowa wyspy była okryta powłoką nocną, kiedy druga połowa tonęła w promieniach słonecznych.

Najwyraźniej nie bez powodu Elsolis było położone w centrum tego fenomenu.

— Pójdę z wami — To nawet nie było pytanie. Byłem pewny swojej decyzji.

— Nie — odparła Adaliah. — Mówiłam już, że musimy iść sami.

— Nie zmienię swojego zdania, moja droga. Udam się z wami do Elsolis, choćbyś groziła mi śmiercią.

— Tym razem nie ja ci grożę śmiercią, nawet nie Ernesh, a przyszłość, Donovanie.

Spojrzałem na elfkę. W jej oczach nie było żadnego sarkazmu, czy ironii. Była śmiertelnie poważna, a fakt, że nawet Ernesh nie zamierzał ze mnie żartować, utwierdzał mnie w fakcie, że coś było na rzeczy. Nie wiedziałem, skąd przesąd o zagrożeniu, ponieważ nie chcieli lub nie potrafili mi tego wyjaśnić, jednak nie bałem się śmierci.

Chciałem zemścić się na Halonie.

— A więc? — Uśmiechnąłem się, przybierając dobrą minę do złej gry. — Do Elsolis?

Trylogia Ambicji część 1: W Pogoni Za SzczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz