Rozdział 36

221 33 7
                                    

ADALIAH

Wróciłam do Elsolis najszybciej, jak było to możliwe. Zignorowałam prośby Erlonda, abym porozmawiała z nim o tym, co wydarzyło się w Carminie. Nie miałam na to siły. Po prostu potrzebowałam chwili, aby wszystko przemyśleć bez niepotrzebnego gadania nad głową. W przeciągu minionych kilku godzin wydarzyło się chyba zbyt wiele.

Na własną prośbę zostałam zupełnie sama w Sali Tronowej. Kazałam wyjść nawet strażnikom, który zawsze byli tam, aby pilnować porządku. Został ze mną jedynie Ernesh, który nie zamierzał zostawić mnie samej, nawet jeśli bym go o to poprosiłam. Stał obok mnie i obserwował mnie z zaniepokojeniem, ale nie odzywał się. Wiedział, że to nie był zbyt dobry moment na jakiekolwiek tłumaczenie się z mojej strony, czy odpowiadanie na jego pytania.

Zaczęłam nerwowo chodzić z miejsca na miejsce, próbując się uspokoić. W mojej głowie ponownie rozbrzmiały, głośne szydercze szepty zbłąkanych dusz, które zamierzały wykorzystać moje poddenerwowanie i podpicie. Zawsze ujawniały się w momencie, kiedy w żadnym stopniu nie skupiałam się na tym, aby trzymać je daleko od siebie.

— Donovan miał rację — mówiły, starając się namieszać mi w głowie. — Powinnaś stać się jedną z nas.

— Dołącz do nas. Szybko! Przejmij tutaj władzę. My będziemy ci podwładni. My cię docenimy. Pomożemy ci najlepiej, jak będziemy potrafili.

— Będziesz mogła się zemścić — Jeden ze zmarłych westchnął z rozmarzeniem. — Przecież właśnie tego chcesz, prawda? Zemsty...

— Jeżeli do nas nie dołączysz, znajdziemy sposób, aby dostać się do ciebie. Już niedługo.

— Już nie długo...

Odwróciłam się, czując za sobą dziwny chłód. Strach, który mnie ogarnął, sparaliżował mnie. Stanęłam jak wryta, serce podeszło mi do gardła, a samo gardło zacisnęło się, odbierając mi dech.

Tuż przede mną stanął zmarły, jednak nie wyglądał on jak mój brat czy inne dusze, które miałam okazję oglądać. Był okropnie poraniony i oszpecony. Jego włosy były posklejane krwią, ubranie było poszarpane, na całym ciele były widoczne liczne rozcięcia, zadrapania i dźgnięcia, a jego oczy były czarne i kryły w sobie coś, co sprawiało, że nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa. Zmarły po prostu mnie przerażał.

Ernesh wbił w niego wściekły wzrok, analizując sytuację. Był równie zdezorientowany jak ja, dlatego nawet nie zareagował.

Chwyciłam sztylet, który miałam przywiązany do uda i nie myśląc nad tym, rzuciłam go w stronę oszpeconego zmarłego. Ostrze przeleciało przez niego i upadło na ziemię kilka metrów dalej, jednak całe szczęście duch zniknął, śmiejąc się głośno.

Schowałam twarz w dłoniach, nie mogąc znieść tego wszystkiego. Powoli traciłam kontrolę.

— Co to było? — zapytał mój brat.

— Nie wiem...

— Adaliah, przestajesz panować nad swoimi mocami. Musisz się uspokoić, inaczej...

— Zmarli wykorzystują to, co czuję — przerwałam mu. Spojrzałam na niego ze łzami w oczach. — Nie mogę nad tym zapanować. I w dodatku jestem pijana.

— Już dobrze. Musisz się uspokoić, siostrzyczko.

— To nie takie proste.

Chwilę później drzwi do Sali Tronowej otworzyły się i do środka wszedł Erlond. Nienawidziłam go za to, że nie zamierzał odpuścić. Robił wszystko, aby się do mnie zbliżyć, a ja nie potrafiłam dopuścić go do siebie. Mogłam udawać w wielu kwestiach, jednak w tej, opór, który się pojawiał, był zbyt wielki.

Elf podszedł do mnie, następnie przytulił mnie do siebie, chcąc, abym się uspokoiła. Zupełnie jakby wyczuł, że nie radziłam sobie z tym wszystkim. Mimowolnie wtuliłam się do niego, jednak po dość krótkiej chwili odsunęłam się.

— Nie możesz tu zostać, Erlondzie — powiedziałam, odwracając wzrok. — To wszystko powoli będzie zamieniało się w piekło. Moja siostra...

— Czujesz coś do Donovana, prawda? — zapytał, patrząc na mnie z dziwnym spokojem. To pytanie mnie zdziwiło. Nie spodziewałam się tego.

— On ma teraz żonę i nie, nic do niego nie czuję. Ja po prostu... Ja nawet nie wierzę w miłość.

— Dlaczego?

Podeszłam do okien, odwracając się plecami do Erlonda. Dlaczego w ogóle poruszał ten temat, skoro miał ubiegać się o moją rękę? Nie moglibyśmy po prostu wszyscy zapomnieć o Donovanie? Tak byłoby lepiej. Nasze życie byłoby o wiele lepsze. Jeden naiwny czarodziej sprawiał, że wszyscy byli nieszczęśliwi.

— Dlaczego? — powtórzyłam prawie szeptem. Nie zamierzałam odwrócić się w stronę elfa. Oczy piekły mnie, ale łzy nie chciały lecieć. — A do czego przydaje się miłość, co? Czym jest, aby w nią wierzyć?

Erlond nie odpowiedział i właściwie to nie musiał. Mogłam odpowiedzieć na to pytanie sama.

— Jest niczym — odparłam. — Jest bezużyteczna i potrafi złamać serce w przeciągu kilku krótkich chwil, dlatego nie potrafię kochać. Także nie martw się, nie kocham Donovana. Tu chodzi o moją siostrę.

Ciężko było ukryć, że Donovan uraził mnie słowami, które wypowiedział w moją stronę w Wielkiej Sali. Dodatkowo kiedy patrzyłam na niego stojącego przed czarodziejem ubranym w białą, odświętną szatę, ja... Sama nie wiem. Trzymał Halonę za ręce, kiedy ich dłonie okryła złota poświata... Pocałował ją. Ożenił się z nią!

Dlaczego? Dlaczego akurat z nią, skoro nic o niej nie wiedział?

Zdążyłam zauważyć, że lubił spore ryzyko, ale to było już trochę za wiele. Mówiłam, że nic nie czułam do Donovana, ale kłamałam. Czułam coś do niego. Czułam nienawiść i chęć zemsty podobnie jak do Halony. Zranili mnie w sposób, jaki nie zranił mnie nikt wcześniej. Nie chodziło o władzę. To stało się zbyt osobiste.

Trylogia Ambicji część 1: W Pogoni Za SzczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz