Rozdział 43

223 32 34
                                    

ERNESH

— Czemu nic nie jesz? — zapytał Erlond, patrząc na Adaliah ze zmartwieniem. — Nie wyglądasz najlepiej. Zjedz chociaż trochę.

Królowa elfów spojrzała na niego wymownie, jednak nie odpowiedziała. Westchnęła tylko ciężko, przecierając oczy, jakby to miało zamaskować jej ogromne zmęczenie. Spojrzałem na nią wzrokiem mówiącym, że zgadzałem się z elfem. Mógłbym się po prostu odezwać, jednak ona i tak nie mogłaby mi odpowiedzieć w obecności Elronda. To wyglądałoby dziwnie i podejrzanie, zwłaszcza że on nie miał bladego pojęcia o mojej obecności.

— Nie jestem głodna — Elfka wymusiła uśmiech.

— Znowu nie spałaś, prawda?

— Adaliah, wyglądasz jak trup i nawet Owen już ci to mówił — wtrąciłem się jednak.

Elfka ledwo powstrzymała się przed tym, aby na mnie spojrzeć. Wyczytałem w jej chaotycznych myślach, że wolała, kiedy milczałem. Cóż, spodziewałem się tego. Moje uwagi były dla niej zbędne w tamtym momencie, zważając na to, że miała wiele innych kwestii, na których powinna się skupić.

Na przykład fakt, że w Mortum pojawił się ktoś, kto najwyraźniej znalazł sposób na porozumienie się ze zmarłymi, a nasza siostra miała Donovana jak na widelcu.

— Co robiłaś przez całą noc? — zapytał Erlond z pewnymi podejrzeniami. — Wyszłaś z komnaty, kiedy zasnąłem. Wiem, bo kiedy się obudziłem, ciebie nie było obok. Szukałem cię w całym zamku.

— Pójdę się przejść — mruknęła Adaliah, ignorując pytanie elfa. Była zdenerwowana.

— Pójdę z tobą i nie próbuj mi się przeciwstawiać, dobrze? Nie powinnaś być teraz sama.

Królowa posłała elfowi wściekłe spojrzenie, jednak o dziwo nie zaprotestowała. Wiedziała, że miał rację i że nie powinna być sama, ponieważ utopiłaby się we własnych rozmyślaniach. Też chciałem z nimi iść, ale wyczułem, że lepiej było, aby pobyli sami. Może Adaliah przestałaby wtedy myśleć o tym, co przekazałem jej po powrocie z Mortum.

Po chwili oboje opuścili jadalnię, więc zostałem sam. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, dlatego postanowiłem udać się do miasta, gdzie zamieszkała Dena. Była bezpieczniejsza w Elsolis, niż w swojej chatce w Lesie Cieni, dlatego Adaliah pozwoliła jej zająć miejsce wśród elfów.

Przeszedłem przez ścianę białego, pięknego domu, który znajdował się na uboczu miasta. Zamarłem w bezruchu, kiedy zobaczyłem dwóch zmarłych stojących nad Deną. Ona ich nie widziała, jednak w jej oczach widniało przerażenie, więc domyśliłem się, że musieli mieszać jej w głowie. Nawiedzali ją i sprawiali, że była przerażona.

Ogarnął mnie gniew, przez co odruchowo dobyłem swojego miecza, jednak nim go użyłem, wykorzystałem swoje umiejętności manipulacji. Naciskając na umysły duchów, bez problemu zmusiłem ich, aby przestali się śmiać i zamilkli. Obaj posłusznie wyprostowali się, a szydercze uśmiechy zniknęły z ich twarzy. Zmusiłem ich, aby odwrócili się w moją stronę i podeszli bliżej, a później rozkazałem im uklęknąć. Egzekucja nie musiała sprawiać mi problemów, prawda? Żałowałem, że Dena nie mogła tego zobaczyć.

— Już dobrze, Deno — powiedziałem pod nosem, zerkając na chimerę, która teraz rozglądała się wokół, jakby odczuła, że coś się zmieniło. — Jestem przy tobie... I tak jak obiecałem, będę cię chronił.

Zamachnąłem się, mocno trzymając rękojeść miecza w obu dłoniach. Ściąłem głowę jednego ze zmarłych, natomiast drugiemu zadałem cios prosto w pierś. Obaj rozpłynęli się w powietrzu, jęcząc z bólu. Z satysfakcją patrzyłem, jak ciemny pył, w który się obrócili, unosząc się w powietrzu, wyleciał przez okno.

Trylogia Ambicji część 1: W Pogoni Za SzczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz