Rozdział 9

780 80 162
                                    

DONOVAN

Adaliah dalej nie pozwalała mi się poznać, mimo że myślałem, że po mojej bezbłędnej grze aktorskiej, otworzy się i po prostu mi ulegnie. Nie w takim stopniu, jakbym tego chciał. Nie miałem pojęcia, co tak naprawdę potrafiła, jakie były jej zdolności magiczne, a było to coś, co interesowało mnie najbardziej. Zresztą nie tylko mnie, ale również mojego ojca. Przeszłość elfki również była dla mnie jedną, wielką tajemnicą, jednak tego nie byłem zmuszony się dowiedzieć. Ale chciałem...

Cierpliwie czekałem, aż Adaliah będzie gotowa, aby wyznać mi chociaż część prawdy z własnej woli, jednak minął trochę ponad miesiąc, a ja dalej byłem z niczym. Mój ojciec nie był zbytnio zadowolony z tego faktu i zaczynałem to wyczuwać, kiedy zdawałem mu relacje ze swoich spotkań z elfką, a to oznaczało, że musiałem jak najszybciej poczynić jakiś krok do przodu w tej sprawie. Wyglądało na to, że musiałem zmienić swoją taktykę, aby była bardziej skuteczna.

— Czy ty nas w ogóle słuchasz, mości książę? Może już ci nie odpowiadamy, co?

— Słucham? — Spojrzałem na swoich przyjaciół, z którymi spędzałem akurat czas, twardo wracając myślami na ziemię.

Czarodzieje wyglądali na lekko poddenerwowanych i nie było się co dziwić. Uświadomiłem sobie, że pytali mnie o coś, jednak ja od dobrych dziesięciu minut, jak nie dłużej, zupełnie nie wiedziałem, o czym była mowa. Nawet nie było sensu, abym próbował się odezwać, dlatego po prostu przewróciłem oczami, mając nadzieję, że zostanę zignorowany.

Nie miałem ochoty na rozmowy. Wolałem zastanowić się nad tym, jak dotrzeć do Adaliah i złamać jej barierę, którą się otaczała. To był mój problem, a nie śmianie się i kpienie ze wszystkich wokół z przyjaciółmi, którzy nie mieli pojęcia, że w Carminie mogły istnieć problemy większe i bardziej wymagające od braku zapasów wina, czy noc spędzona bez jakiejś pięknej czarodziejki, która umiliłaby czas. Owszem, były to problemy, jednak nie wprowadzały one stan wstydu, czy strachu przed samym królem, który z niecierpliwością oczekiwał cennych dla niego informacji.

— Co się z tobą dzieje, Donovanie? — zapytał nagle Guterson, syn starej czarodziejki, która pracowała w ogrodach królewskich. I to dzięki mnie.

Był zupełnie nikim.

— Od dwóch tygodni myślami jesteś gdzie indziej.

— Może was to zdziwi, jednak wyobraźcie sobie, że mam ważniejsze sprawy na głowie — mruknąłem.

— To przez księżniczkę elfów? — Stevie zmarszczył brwi, zerkając na Gutersona jednoznacznym wzrokiem. Po jego twarzy błądził prześmiewczy uśmiech.

On również był nikim.

— No patrzcie tylko... Nasz książę zadurzył się w jakiejś elfce — Jefrey wybuchł pogardliwym śmiechem.

Znowu nikt.

— W nikim się nie zadurzyłem! Wykonuję rozkazy swojego ojca, głupcze.

Oni wszyscy byli nikim.

Trzech czarodziei, nie potrafiących rzucić żadnego silniejszego zaklęcia. Byli zwykłymi nieudacznikami, którzy nie mieli pojęcia o życiu. Jak śmieli mnie obrażać? Byłem ich księciem! I dlatego tak bardzo zezłościły mnie ich słowa, skoro mogłem je po prostu zignorować? Przecież byli dla mnie nikim, więc powinienem był przepuścić ich słowa mimo uszu. Tak pewnie byłoby lepiej dla wszystkich, jednak rzadko kiedy patrzyłem na to, co było dobre, a co nie.

Po prostu działałem, pozwalając, aby nerwy wzięły górę nad rozsądkiem.

Podniosłem się z trawy, na której do tej pory leżałem, patrząc w pochmurne niebo, otrzepałem swoją czarną szatę i odwróciłem się, chcąc wrócić do zamku. W ten sposób uniknąłbym złośliwych komentarzy przyjaciół, a jednocześnie uchroniłbym ich przed swoimi docinkami. Miałem dość towarzystwa nic nie wartych czarodziei, jednak oni mieli inne plany.

Trylogia Ambicji część 1: W Pogoni Za SzczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz