Rozdział 26

308 49 60
                                    

DONOVAN

Rok... Minął rok, od kiedy przejąłem władzę w Carminie. Wydawało mi się, że radziłem sobie dobrze. Wszyscy mnie szanowali i byli mi poddani, a ja żyłem jak prawdziwy król.

Żyłem tak, jak chciałem.

Prawie... Była jedna rzecz, która przez cały rok nie dawała mi spokoju. Nie mogłem przestać myśleć o Adaliah.

Ta elfka namieszała mi w głowie, co było wręcz absurdalne. Nie mogłem zapomnieć tego, jak czułem się, będąc przy niej. Brakowało mi tego dziwnego uczucia nienawiści, przez którą przebijała się sympatia, której nie rozumiałem. Czułem się świetnie, siedząc na tronie ze złotą koroną na głowie, kiedy każdy był na moje kiwnięcie palcem, jednak wciąż czegoś mi brakowało.

Pisałem listy i wysyłałem kruki, aby dostarczyły te głupie kawałki pergaminu królowej elfów, jednak przez cały rok nie uzyskałem ani jednej odpowiedzi. Ani jednej! Nie miałem nawet pewności, czy Adaliah w ogóle dostawała te listy. Może kruki w ogóle nie były do niej dopuszczane? A może zamknęła ten rozdział i wymazała mnie ze swojej pamięci?

Chciałem tylko z nią porozmawiać i wyjaśnić pewnie rzeczy. Nic więcej.

— Nad czym tak rozmyślasz, co? — zapytał Guterson, patrząc na mnie ze swoim jednoznacznym, irytującym uśmiechem na twarzy.

Tak, kiedy zostałem królem, pozwoliłem wrócić jemu i Stevie'mu do moich łask. Potrzebowałem towarzystwa innego niż strażnicy i Hope, a nikogo innego nie miałem. Musiałem się nimi zadowolić.

— Rozluźnij się w końcu.

— Poważnie zastanawiam się, czy nie udać się w odwiedziny do Elsolis — przyznałem, wzdychając ciężko.

Zapadła niezręczna cisza, której się spodziewałem. Jednym haustem upiłem resztkę wina ze swojego kieliszka, jednak po chwili służba napełniła go z powrotem do pełna. Nie protestowałem. Wzruszyłem tylko ramionami i upiłem kolejny łyk.

Odwróciłem się w stronę swoich towarzyszy, aby na nich spojrzeć. Zarówno Guterson jak i Stevie patrzyli na mnie z szeroko otwartymi oczami, próbując zrozumieć moje intencje. Przewróciłem teatralnie oczami.

Oni mnie nie rozumieli. Nie mieli pojęcia, co czułem i jakie miałem potrzeby, a tłumaczenie im tego byłoby zupełnie bez sensu. Myśleli, że korona dała mi wszystko i po części mieli rację, jednak to wciąż było za mało. Chciałem więcej, nawet jeśli było to prawie niemożliwe.

— Chyba czegoś nie rozumiem — odparł Guterson. Przynajmniej już się nie uśmiechał w ten głupkowaty sposób. — Chcesz się tam udać, aby przejąć władzę nad tymi dziwolągami?

— Przestań — rzuciłem gniewnie. — Nie każdy elf jest dziwolągiem. Są nieliczne wyjątki.

— Ty dalej myślisz o Adaliah, prawda?

— Donovanie, odpuść sobie — Stevie stanowczo pokręcił głową. — Po pierwsze, minął rok, a po drugie, wszyscy mówią, że z królową elfów dzieje się coś niedobrego. Może zupełnie oszalała po stracie ukochanego braciszka? Podobno wyglądała dziwnie już na polu bitwy, kiedy ostatni raz ją widziałeś.

Pstryknąłem palcami i wino z kieliszka Stevie'go wylało się na jego białą szatę. Wypowiedziałem kolejne zaklęcie i zmusiłem czarodzieja, aby spoliczkował się swoją własną ręką, używając przy tym sporo siły. Wbiłem w niego poddenerwowany wzrok.

Czy było to dojrzałe? Nie.

Czy dbałem o to? Nie.

A czy bawiło mnie to? Och, tak. Za każdym razem.

Trylogia Ambicji część 1: W Pogoni Za SzczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz