Torii
Stoję ze skrzyżowanymi rękoma nad nim i patrzę z chęcią mordu
-Zdajesz sobie sprawę ile ryzykowałeś?! Gdyby cię zobaczyli przede mną już był byś martwy! - wyrzucam ręce w górę a ten tylko uśmiecha się półgębkiem co irytuje mnie jeszcze bardziej
-Wybacz Tori ale nie będę siedział z założonymi rękami. Widzisz jak Martanzo wpływa na ziemię? Myślę że sama dostrzegłaś pewne skutki, musimy go jak najszybciej obalić - mówi patrząc mi hardo w oczy a ja wzdycham. Ma rację ale nie możemy działać pochopnie
-Wymyśle coś, nie możemy tak po prostu wpaść w jego sidła - krzyżuje ręce i zaczynam chodzić w kółko - mam 4 dni - mamrotam pod nosem, zatrzymuje się i przeczesuje rozczochrane włosy. 4 dni to zdecydowanie za mało jak na wymyślenie dobrego i skutecznego planu
-Prosze cię Sam, choć ty bądź po mojej stronie i się nie wychylaj - mówię błagalnie i nie czekając na jego odpowiedź wychodzę szybkim krokiem z ruin. Teraz czas na starcie ze złym królem. Wchodzę na korytarz zamku a przed salą tronową biorę głębszy wdech. Czas zacząć przedstawienie
-Chciałeś mnie widzieć - mówię stając kilka kroków przed nim. Kiwa głową i poprawia się na tronie
-Owszem, chciałem się dowiedzieć jak idzie ci mój szenszalu szukanie von Maryen'ów - zaciskam usta w wąską linię jednak szybko je puszczam
-Niestety bez skutecznie - mówię obojętnie a on drapie się po brodzie. Przez chwilę milczy aż w końcu zabiera głos a jego słowa wprawiają mnie w osłupienie
-Jesteś zdrajczynią Troi - mówi głębokim głosem a ja nie wiem o co mu chodzi. Czyżbym się czymś ujawniła? Ale czym?
-Dlaczego tak uważasz? - pytam spokojnie jednak ignoruje moje słowa
-Na szczęście mam kogoś na twoje zastępstwo kiedy ty będziesz gnić w wieży stracenia - macha ręką a wrota od sali tronowej otwierają się
-Tracy? - odwracam głowę w tamtą stronę i pytam z niedowierzaniem a ta uśmiecha się z kpiną i poprawia jasne włosy
-Na prawde myślałaś że tylko ty próbujesz coś osiągnąć w tym świecie Tori? - pyta podchodząc powoli a zanim jej odpowiem kontynuuje - otóż nie, ja też jestem zdrajczynią tylko wiesz co? Ja nie zdradzam zdrajców - pokazuje zęby i dobywa miecza. Patrzę na nią z szokiem
-Nie chcę z tobą walczyć - mówię i rozgladam się dookoła
-Szkoda bo ja wręcz przeciwnie - wzrusza ramionami i rusza w moją stronę więc chcąc nie chcąc muszę dobyć miecza by się obronić
-Nigdy nie byłaś za przemocą, jesteś bardziej pacyfistką, co się zmieniło? - pytam blokując jej pierwszy cios
-Dostrzegłam że bez tego nigdzie nie zajde a okazja sama się znalazła - wzrusza ramionami i kolejny raz atakuje
-Co z twoim narzeczonym? - pytam i odskakuje kiedy chce mnie walnąć rękojeścią w żebra
-To on mnie do tego namówił - przez moją nieuwagę drasnęła mnie w ramie. Klnę pod nosem i blokuje następne ataki. Tracy nigdy nie chciała walczyć ale Micalrio zmuszał ją do wspólnych treningów, może nie ma większej wprawy ale dorównuje moim umiejętnością i zna moje ruchy. Niestety Martanzo widząc że blondynka sobie nie radzi macha na dwóch strażników. Zaciskam zęby kątem oka obserwując całą trójkę. Gdzie podział się ich honor? Czyżby wyzbyli się go w momencie zmieniania strony? Jeden z nich podcina mi nogi. Ląduje na ziemi a kiedy chce złapać miecz Tracy uprzedza mnie i depcze go abym nie była w stanie podnieść. Strażnik który mnie powalił dociska do ziemi a drugi przykłada ostrze do szyi. Król uśmiecha się z kpiną i wstaje z tronu, w tym czasie mężczyźni podnoszą mnie abym stała
-I na co ci były spiski Tori? Mi nic nigdy nie umyka - łapie mnie za policzki i patrzy przez chwilę w oczy a potem z zadowoleniem wydaje rozkaz - zabrać ją do wieży - zamykam oczy wiedząc że z trójką na raz sobie nie poradzę. Więc tak ma wyglądać mój koniec?
♠♠♠♠
Szarpie się jednak to na nic. Trzech strażników trzyma mnie a czwarty zakuwa ręce szybko się ode mnie odsuwają a w momencie w którym chce się na nich rzucić kończy się łańcuch. Ciągnie mnie do tylu przez co upadam na kolana opuszczając głowę. Jeszcze nigdy nie czułam takiego upokorzenia
-Przyzwyczajaj się. Od dziś to będzie twój dom - podnoszę głowę na uśmiechniętego mężczyznę - nie martw się Lartrak. Znajdziemy rodzinę królewską bez twojej pomocy - mówi z wyczuwalnym zadowoleniem w głosie
-Nie dacie rady, ja sama nie wiem gdzie się ukryli - mówię i zaciskam zęby i pięści a kiedy wychodzi czuję zbierające się łzy w oczach. Tracy, w życiu bym jej nie posądziła o coś takiego, może właśnie dlatego to wykorzystała przeciwko mnie? Wzdycham i opieram głowę o kolana. To koniec. Przegrałam walkę którą ledwo zaczęłam. Zanim pogrąże się całkowicie w myślach i planie ucieczki słyszę pewien głos. Dochodzi jakby..
-Tori? - ..zza ściany, wycieram łzy i podnoszę się. Rozglądam się dookoła aż w końcu patrzę w górę, dostrzegam tam kraty, próbuje je złapać i się podciągnąć ale są za wysoko więc rezygnuje z tego
-Kim jesteś? - pytam w końcu i opieram głowę o ścianę zsuwajac się na podłogę
-To naprawdę ty - mówi uradowany a ja marszczę brwi - wybacz, jestem Riccardo de Ferrari. Przyjaźniłem się z twoimi rodzicami - drugie zdanie mówi ciszej
-Wybacz ale nie kojarzę tego nazwiska - słyszę cichy śmiech i szelest kajdan co świadczy o przemieszczaniu się więźnia
-Nie dziwię się. Byłyście naprawdę malutkie kiedy ostatni raz was widziałem - wzdycha i już się nie odzywa. Zamykam oczy próbując się wyciszyć jednak szalejące myśli nie pozwalają mi na to. Chcę zacząć jakoś rozmowę jednak kątem oka dostrzegam jednego ze strażników którzy pilnują więźniów
-Wstawaj Lorenzo, już czas na ciebie - odwracam głowę w stronę kart. Dostrzegam ciemnowłosego mężczyznę który ciągnie po ziemi kobietę, próbuje się wyrwać i krzyczy aby ją zostawił jednak ten nie reaguje. Przełykam ślinę a krzyk kobiety słychać jeszcze długo po wyprowadzeniu jej z wieży
-Co się z nią stanie? - pytam a mężczyzna za ścianą wzdycha
-To co czeka nas wszystkich, nie bez powodu ta wieża nazywa się straconą - mówi a do mnie z opóźnieniem docierają jego słowa
-Zabiją ją? - pytam z niedowierzaniem a ten potwierdza moje słowa. Siedzę cicho podkulając nogi i opieram na nich brodę. Jako zdrajca szybko przekonam się o ich najgorszych metodach śmierci. Mam nadzieję że zanim to nastąpi uda mi się uciec. Wzdycham i kładę się na zimnej ziemi. Wpatruje się w sufit tak intensywnie że dostrzegam w nim pewne dziurki a zza nich prawdopodobnie niebo. Tak blisko wolności a jednak tak daleko. Zamykam oczy wsłuchując się w odgłosy z różnych cel. Wszyscy ci ludzie zostaną zabici? Znając Lucasa von Maryen'a większość z nich może być niewinna. Zagryzam mocno policzek czując po chwili krew. Tracy, mam nadzieję że wiesz co robisz i niczego nie żałujesz tak jak ja w tym momencie