Czasami czuję się, jakbym był tylko człowiekiem w tłumie. Jakbym nie miał żadnej ważnej roli do odegrania i jedynie robił za tło dla pierwszoplanowych wydarzeń. Jakbym nie był głównym bohaterem nawet swojej własnej historii.
Czasami czuję się, jakby ludzie zapominali, że istnieję i też mam swoje uczucia. Uczucia, które czasem bardzo łatwo zranić. Zbyt łatwo.
Jestem słabym człowiekiem – przyznaję. Kiedy zrobiło się zbyt ciężko, uciekłem i na jakiś czas rzuciłem siatkówkę. Odciąłem się od znajomości, które przypominały mi o moich słabościach. Nie chciałem, żeby ludzie mnie takim widzieli i jednocześnie całym sercem pragnąłem, żeby ktoś mnie zauważył. Żeby wyciągnął do mnie dłoń i powiedział, że mnie potrzebuje. Że chce mojego powrotu. Że beze mnie jest gorzej.
To się nigdy nie wydarzyło. Ennoshita jako pierwszy zatęsknił za siatkówką i wrócił do klubu. Ja i Narita podążyliśmy za nim, bo co innego mieliśmy robić? Poza tym tak dogodna wymówka bez przyznawania się do własnych błędów mogła się już nie powtórzyć.
Więc wróciłem. Znów byłem członkiem klubu siatkarskiego Karasuno.
Jednocześnie nigdy w pełni nie czułem się istotnym elementem tej drużyny. Miałem w niej przyjaciół, angażowałem się w treningi i tak dalej, ale zawsze miałem tę myśl z tyłu głowy, że jestem tu tylko na doczepkę. Że nikt nie tęskniłby za mną, gdyby mnie nagle zabrakło.
W Karasuno mieliśmy gwiazdy, które śliniły na każdym korcie, na którym dane nam było stanąć. Ja nigdy do nich nie należałem i nie sądzę, że kiedykolwiek mógłbym. Jestem introwertykiem. Nie dla mnie światła reflektorów i owacje publiczności.
Nie oznacza to jednak, że nie chcę być doceniany. Szaleńczo pragnę, żeby ktoś kiedyś postawił mnie na pierwszym miejscu. Nie chcę być wiecznie człowiekiem w tłumie. Też mam swoją wartość i czasem przytłacza mnie fakt, że nikt tego nie dostrzega. Może i nie jestem jakiś wyjątkowy, ale czy chociaż na moment ktoś nie może sprawić, że zapomnę o tym uczuciu pustki wewnątrz mnie?
Wziąłem się za siebie i zacząłem intensywnie trenować. Chciałem być potrzebny drużynie i w jakiś sposób przyczynić się do naszego zwycięstwa. Chciałem, żeby dostrzegli moje starania. Nie chciałem już dłużej być tylko biernym obserwatorem.
Postawiłem na serwis. To właśnie wtedy Nishinoya zaoferował mi swoją pomoc. Tak właściwie to mieliśmy sobie pomagać nawzajem. Ja trenowałem zagrywkę, a on w tym czasie odbiór sposobem górnym. Spędziliśmy w ten sposób wiele godzin. Często długo po oficjalnym treningu i wielokrotnie tylko we dwójkę.
Nishinoya był jedyną osobą spoza rodziny, która zwracała się do mnie po imieniu. Ale to nie tak, że byłem wyjątkowy. On się tak zwracał do każdego. Po raz kolejny byłem tylko jednym z wielu.
Mimo wszystko przy Noyi czułem się, jakbym wreszcie był dla kogoś ważny. Nie tylko ja prosiłem o trening, ale równie często to on pierwszy wychodził z inicjatywą. Może to się wydawać głupie, ale dla mnie naprawdę było to coś istotnego. Do tej pory nigdy nie byłem pewien, czy ktoś chce mojego towarzystwa. Nishinoya chciał. Powiedział mi to wprost i nawet mój mózg nie generował kolejnych obaw i zaprzeczeń.
Później dostałem swoją szansę w meczu przeciwko Inarizaki.
Zjebałem. Czułem się z tym fatalnie. Jakbym zaprzepaścił coś, na co tak długo pracowałem i nie dało się już tego naprawić.
Kilka chwil później Nishinoya wskazał na mnie palcem, jakby chciał przekazać, że to dla mnie. Lub może dzięki mnie. Był w stanie odebrać ich piłkę, bo trenował ze mną przez dłuuugie godziny. Jednocześnie jakby kazał mi się nie poddawać i zapewniał, że wciąż na mnie liczy i we mnie wierzy.
Nie wyobrażacie sobie, jak wiele znaczy dla takiej osoby jak ja tak jednoznaczne zapewnienie, że ktoś dalej chce ci kibicować mimo porażki. Kiedy jesteś tak bardzo niepewny siebie, to takie gesty są jak dar z nieba.
Czasem ludzie nie zdają sobie sprawy, jak wielki wpływ mają na innych. Proste słowa wypowiedziane mimochodem mogą być dla innych czymś, co zmieni całe ich życie. Dla mnie Nishinoya był kimś takim, kto znacząco wpływał na postrzeganie przeze mnie samego siebie oraz najbliższego otoczenia.
Nagle Karasuno przestało być obcym bytem. Teraz byli rodziną. I chociaż zawsze mnie wspierali, to teraz naprawdę czułem się potrzebny. Miałem jakieś znaczenie w tej drużynie. Nie byłem nikim.
Tak przynajmniej przekonywałem sam siebie.
Byłem już w stanie w pełni w to uwierzyć. Przepełniały mnie same pozytywne emocje i byłem wręcz nabuzowany energią. Pierwszy raz w życiu czułem, że jestem odważny i gotowy do sprostania wszystkim trudnościom.
Chciałem powiedzieć Nishinoyi, jak ważny jest dla mnie.
I zastałem go w szatni z Azumane. Oboje zamknięci w szczelnym uścisku i ze złączonymi ustami.
Nie zauważyli mnie.
Przypomniałem sobie, że nigdy tak naprawdę nie byłem nikim wyjątkowym. Tak sobie tylko wmawiałem. Ludzie wciąż mnie nie dostrzegali. Zawsze był ktoś ważniejszy. Zawsze najpierw trzeba było wysłuchać kogoś innego, bo co taki Kinoshita Hisashi może mieć do powiedzenia?
I może sam sobie jestem winien. Taką mam już osobowość, że nikt nie stawia mnie na piedestale. Ludzie zapominają o twoim istnieniu i w ich głowach figurujesz jedynie jako „ławka rezerwowa" Karasuno. Nic więcej. A ja tylko pragnąłem choć raz być dla kogoś kimś.
Nie, nie dla kogoś. Dla Nishinoyi. Chciałem, żeby to właśnie on był moim wszystkim i żeby ja był wszystkim dla niego. Przez chwilę myślałem, że jest to możliwe.
Ale dlaczego miałby sobie zawracać mną głowę? Czy nie zrobił już dość dla mnie? I czy serio myślałem, że będę dla niego kimś dobrym? Czy naprawdę miałbym być dla niego wystarczający, skoro nawet dla siebie nie jestem?
Nikt nie zauważył, że złamano mi serce.
Trening trwał normalnie jak każdego dnia, ale po nim nie miałem już osobnej praktyki z Nishinoyą. Wróciłem do domu.
Nikt nie pytał dlaczego.
CZYTASZ
Tie-break || Haikyu!! || One Shots
FanfictionZbiór one shotów, gdzie każdy ship jest mile widziany. Moja osobista bezpieczna przystań, gdzie daje upust wszystkim swoim pisarskim pragnieniom i pomysłom. Tie-break - z angielskiego „zerwanie remisu". Jest to piąty set, który ustala zwycięzcę, ki...