00

487 21 3
                                    

Podgląd zmian - tylko do odczytu

Miał wrażenie, że zaraz pęknie któraś żyłka na jego czole. Nie rozumiał, jakim cudem ci ludzie zarabiali takie pieniądze, kiedy za to co mu przynieśli, nie dałby złamanego centa. Ba! Nie dałby cholernego pyłku, który zostałby po zmieleniu jakiejkolwiek monety.

— Czy wy uważacie, że ja jestem debilem? — zapytał nieprzyjemnym tonem, wpatrując się w swoich pracowników. — Pytałem, czy uważacie mnie za debila?!

— Ale szefi... — zaczął co bardziej odważny dyrektor działu kreatywnego, ale zaraz ucichł, kiedy zobaczył mord w błękitnym spojrzeniu.

— Żadne ale! Co to ma być? — wydarł się Tomlinson, rzucając projektem o biurko. Oddychał ciężko, wyglądając jak dzikie zwierzę, które tylko szykowało się do ataku. — Przychodzicie do mnie z takim czymś? I co ja mam z tym zrobić? Może w ramkę oprawić?

— Pracowaliśmy nad tym projektem długie tygodnie? Naprawdę się staraliśmy!

— Chyba długie godziny i to co najwyżej wczoraj! — krzyczał dalej Louis, mając ochotę rzucić dokumentacją w ludzi przed nim. — Co, zrobić byle gówno, żeby tylko Tomlinson zamknął mordę? Jakim cudem wpadliście na tak genialny pomysł, żeby pociąć tak grubą blachę laserem. Który z was geniusze ma taką technologię, co?

— Przepraszamy szefie...

— Nie mnie macie przepraszać, tylko siebie. Zastanówcie się nad sobą, bo kolejnym razem zamiast danych do projektów, osobiście przyniosę wasze wypowiedzenia. A teraz wynocha. Macie tydzień, żeby przynieść mi poprawny projekt.

Gabinet zaraz opustoszał, a Louis opadł na krzesło wykonane z najlepszej jakości skóry. Potarł skronie, czując, jak znów dostaje bólu głowy. Miał już dosyć tych wszystkich pracowników i tej firmy. Gdyby mógł puściłby to całe cholerstwo w dym i pił drinka na Hawajach.

Ale pracował na to wszystko za długo. Tak samo jak reszta jego rodziny. Chwycił za telefon i już miał zadzwonić do swojego asystenta, kiedy na grupowym czacie – do którego anonimo dołączył, kiedy wysłał do firmy małego szpiega – pojawiło się kilka nowych wiadomości.

Wszyscy byli anonimowi i Louis nigdy nie robił afery, mając dzięki temu świetny pogląd na to, co dzieje się w firmie. WillyBilly nie było może najlepszym pseudonimem, ale działał, bo nikt nigdy się nie zorientował, z kim mieli do czynienia.

xkitty: znowu się wydzierał? słyszałam go piętro niżej. Boże, dobrze, że jestem tylko zwykłym pracownikiem.

WillyBilly: ta, zaś dostał pierdolca. Co za różnica 10 czy 100? wystarczy zmazać długopisem i zmienić koszta.

t.t.t: mowilem wam tyle razy, że dyrektor pewnie się tak znęca, bo ma suchoty w życiu towarzyskim

jlo: też tak myślę. zresztą, kto by wytrzymał z takim tyranem? chyba nikt normalny. jeśli kogoś ma, to chyba trzyma tę osobę w piwnicy.

Reszta zaczęła się zgadzać że słowami kogoś o ksywce jlo. Louis nigdy nie miał problemu ze swoją samotnością. Nikt mu nie przeszkadzał, nie marnował za wiele pieniędzy na randki i tego typu sprawy. Jednak media i pracownicy za każdym razem wbijali mu szpilę w bok.

Niektóre serwisy plotkarskie komentowały jego życie uczuciowe i nieraz już próbowali domyślić się, czy dyrektor Tomlinson kogoś miał. Wiedział, że znalezienie sobie kogoś bardzo ułatwiłoby mu życie. Ale zdecydowanie nie miał do tego głowy.

Wszyscy tylko bardziej go denerwowali. Musiał przyznać, że czasami naprawdę nienawidził ludzi.

———

Siedział w gabinecie lekarza. Jego dłonie drżały, a w oczach zebrały się pierwsze łzy.

— Panie Styles, to schorzenie jest wyleczalne, ale...

— Nie chcę wiedzieć dalej, jeśli jest jakiekolwiek ale — powiedział smutnym tonem Harry.

Brunet specjalnie poszedł do prywatnej kliniki, aby dostać jak najlepsze wyniki, dlatego nieco na nią odkładał. Jednak gdyby wiedział, jakie one będą, to osobiście wybrałby życie w nieświadomości.

— Proszę pana, koszt leczenia wynosi pięćset tysięcy funtów. To bardzo kosztowna i nowoczesna terapia, ale daje natychmiastowe efekty.

— A... A coś tańszego? To jedyna możliwość?

— Na ten moment stara aparatura została wycofana i uznana za niebezpieczną. Przykro mi.

Lekarz mówił coś jeszcze przez chwilę do niego, ale Harry kompletnie go nie słuchał. Kompletnie zatracił się w myśli o wyroku: choroba, której wyleczenie było dla niego nieosiągalne. Wciąż spłacał kredyt za swoje studia. Nie był z bogatej rodziny, więc bez zbiórki nawet nigdy nie mógłby pomarzyć sobie o wyleczeniu.

Podziękował doktorowi i wyszedł z gabinetu. Usiadł na krzesełku na korytarzu i pozwolił sobie schować twarz w dłoniach. Po jego policzkach znów leciały łzy. W dłoni trzymał wyniki, a w drugiej telefon, wybierając numer swojej matki.

— Harry? Jak wizyta? — zaczęła kobieta, odbierając połączenie ku po pierwszym sygnale.

— Mamusiu... Ja chyba... Chyba się nie wyleczę — powiedział Harry tonem pełnym żalu.

— O czym ty mówisz Harry? Nie żartuj sobie tak że mnie, dzieciaku!

— To prawda mamo. Mam schorzenie, którego nazwy chyba nawet nie powtórzę. Leczenie to... Ponad pół miliona. Ja... Nie, mamo, nie chcę żadnej zbiórki. Na pewno jest ktoś, komu to się przyda bardziej.

Był cały roztrzęsiony. Starał się być zawsze optymistyczny, ale teraz... Teraz wszystko jakby w nim upadło.

Zajęło mu dobre dwadzieścia minut, żeby wstał z miejsca, które zajmował i poszedł do łazienki, opukując twarz zimną wodą. Po tym starał się doprowadzić do porządku i wyjść z kliniki.

Jedyne czego nie wiedział to tego, że ktoś go już obserwował.

— Horan, sprawdź mi go — powiedział suchym tonem Louis, skupiając się na tablecie, który trzymał w dłoni. — Chce wiedzieć wszystko na jego temat. Najlepiej na jutro.

Tuż obok dyrektora Tomlinsona siedział jego asystent. Niall może i był lekko nieokrzesany, a Louis naprawdę miał w planach wysłanie go na jakiś kurs ogłady, ale przynajmniej był pracowity i co ważniejsze — na pewno nie oszukiwał.

— Tak jest, szefie.

Niall niemal zasalutował, powodując, że Tomlinson przewrócił jedynie oczami. Dzisiaj liczył tylko na to, że chociaż jego asystent wykona swoją pracę do porządku.






|






© 2022 Wattpad

Contracted Love + Maybe Our Love Was Not EnoughOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz