_09

295 18 1
                                    

Rozmowy z kimś trzecim zawsze dużo im dawały. Perspektywa kogoś innego pozwalała im na pomyślenie nad tematem nieco dłużej i aby nie upierać się tak mocno przy swojej racji. Już po jednej wizycie u terapeutki zaczęli omawiać problem nieco bardziej szczegółowo, aby znaleźć jego rozwiązanie. Tym razem jednak Louis nie jęczał, że znów musiał wydawać tyle pieniędzy, tylko faktycznie starał się coś z tego wynieść, aby naprawdę nie zniszczyli swojego małżeństwa.

Dlatego wiedzieli, że mimo ich starań i tak będą czekały na nich trudne rozmowy. Ale wydawało się, że z drobną pomocą kobiety, będą gotowi, aby stawić im czoła. W końcu pokonali już jedną lodową górę, więc kolejna pomimo ciężkich początków, już nie wydawała im się być taka straszna.

Harry nawet popłakał się podczas tego spotkania i chyba jedyne, co go pocieszało to fakt, że zrobił to przy Louisie, który zaraz zgarnął go w ramiona, wyglądając tak, jakby chciał ochronić go przed całym światem. Przy okazji jego mina wskazywała na to, że jedno słowo terapeutki więcej, a on sam zaatakuje. Na szczęście ten szybko się uspokoił, ale i tak szatyn nie puścił go, póki obaj nie podali kobiecie ręki na pożegnanie dobrą godzinę później.

Oczywiście, Harry dziękował za posiadanie kierowcy, dzięki któremu on mógł być blisko Louisa bez obawy o drogę. Tomlinson nadal trzymał go za dłoń. Brunet nie wiedział, czemu jego emocjonalna strona tak mocno wzięła nad nim w górę, ale cieszył się, że jego mąż po prostu był przy nim i nie mówił nic więcej.

Na ich szczęście rozwiązała się przynajmniej sprawa z kobietą, która wparowała do gabinetu Tomlinsona. Okazało się, że Louis nie był jej pierwszą ofiarą, ale tym razem po prostu źle trafiła, bo szatyn za bardzo kochał swojego męża, aby chociaż pomyśleć o kimś innym. Mógł być największym skurczybykiem w mieście, ale miał swoje zasady. Nienawidził zdrad i to był główny powód, dlaczego tak ładnie rozwalił buźkę Payne'a te parę lat temu.

Ledwie jednak wrócili ze spotkania do domu, a Clifford zaraz pojawił się przy nich, merdając ogonem i krążąc wokół drzwi. Harry zaraz pogłaskał psa, odsuwając się lekko, kiedy ten wciskał się między niego a wejście do domu.

— Popołudniowy spacer? — zapytał Louis, unosząc lekko brew aby spojrzeć na psa, który niemal z utęsknieniem wpatrywał się w drzwi wejściowe. — Idziesz z nami, kochanie?

— Dam wam trochę czasu razem. Ja przygotuję może coś do zjedzenia? Wiesz, że Mary została u rodziny na trochę dłużej.

— Też mnie uderzyło to, ale nie będę kusił jej na szybszy powrót. Ma swoje lata, więc wiem, że może dłużej odpocząć. Będziemy musieli znaleźć kogoś nowego przynajmniej na ten czas. Nie wyobrażam sobie, że miałbym teraz sprzątać to wszystko.

— Pomyślimy o tym później, kochanie. Na razie radziłbym ci już iść, zanim będziemy zbierać strzępy z wycieraczki.

— To prawda.

Tomlinson zdążył jedynie musnąć szybko usta męża, zanim nie zapiął psa za pomocą okropnej, różowej smyczy, którą kupił młodszy i nie wyszedł z domu. Były rzeczy ważne i ważniejsze, a on zdąży pomęczyć Harry'ego później. W końcu i tak żaden z nich już nigdzie się później nie wybierał, więc liczył, że spędzą miły wieczór na tarasie za domem. Clifford niemal bezwiednie zaczął ciągnąć go w stronę parku. Louis nie miał za dużego wyjścia, jak tylko spełnić żądanie psiaka.

Chodził parkową alejką, ciesząc się, że zdążył chociaż zrzucić marynarkę, kiedy weszli do domu. Nawet cieszył się, że nie było przy nim bruneta, ponieważ myślał nad ich rocznicą. Rocznicą pierwszego małżeństwa, oczywiście. Niedawno minął im ich trzeci rok, a oni przez konflikt i pracę obaj o tym zapomnieli. Zastanawiał się, co takiego mógł sprezentować Harry'emu. W końcu podczas tych wszystkich świąt i urodzin obdarował go już tyloma prezentami, że kończyły mu się pomysły. Oczywiście za każdym niemal razem Styles śmiał się, gdzie podział się jego sknerowaty mąż, ale Louis obracał się jedynie wtedy do niego plecami.

Nadal był sknerowaty i złośliwy. Po prostu robił w swoim życiu małe wyjątki, aby tylko bardziej podkreślić tę regułę. A że był przy tym wszystkim również niesamowicie uparty, to powtarzał to każdej osobie dookoła, która tylko ośmieliła się rzucić niesatysfakcjonujący go komentarz w jego stronę.

Clifford w tym czasie ciągnął go jak szalony i Louis doskonale wiedział, że to była wina Harry'ego, który czasami biegał krótki kawałek z psem albo szedł z nim szybkim marszem. Szatyn w tej kwestii był nieco bardziej leniwy.

— Tato, tato, Cliff.

Louis kompletnie zignorował krzyki jakiegoś dziecka. Niedaleko był plac zabaw, więc uznał, że jakiś maluch wołał swojego kolegę. Jednak jakie było jego zaskoczenie, kiedy mały człowieczek pojawił się przy nim.

— Cześć, Cliff — zaczął radośnie chłopczyk, a Tomlinson zastanawiał się co właśnie się działo. Czy Harry znów robił za opiekunkę każdej osoby i rzeczy w tym cholernym parku? Musiał się dowiedzieć i podjąć odpowiednie kroki, bo zaraz nie będzie mógł nawet wyjść z domu.

Maluch bez słowa zaczął głaskać psa, który merdał wesoło ogonkiem. Zaraz pojawił się przy nich mężczyzna, który jak na dzień dobry nie podobał się Louisowi. I nie podobał się było tylko delikatnym i niewinnym stwierdzeniem. Czy było to dziwne, że już widział, jak ten smaży się nad ogromnym ogniskiem?

— Mógłby pan trzymać swojego syna na jakiejś smyczy — zaczął chłodno i nieprzyjemnie Louis, a mężczyzna, który chyba chciał coś powiedzieć, nagle zamilknął, jakby nie spodziewając się takiej odzywki.

— Przepraszam? — zapytał Markus, który kompletnie nie spodziewał się tak nagłego ataku ze strony Tomlinsona. — Czy pan mówi poważnie?

— A wyglądam, jakbym żartował? Przynajmniej nie zalecałem kagańca — warknął szatyn. Ktoś ewidentnie naruszał jego terytorium. A on zdecydowanie tego nie lubił. — Niech się pan cieszy, że Clifford to łagodny pies.

— I co, Cliff? Gdzie Hawwy? — mówiło dziecko do psa, kompletnie ignorując dorosłych.

To zaś zaskoczyło Tomlinsona, który aż dziwił się, że ta dwójka znała jego męża. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, jak mógł pozbyć się niechcianej dwójki ze swojego widoku. Miał lepsze rzeczy do oglądania niż jakiś dupek i jego dziecko.

— Chodź, Dan. To nie Cliff.

— Ale tato, to jest Cliff — upierało się dziecko, wskazując placem na psa. — Zobacz, ten Cliff też ma różową smycz.

— Synku, chodź, nie będziemy przeszkadzać panu. Kevin na pewno czeka w piaskownicy.

— No właśnie, papa.

Mina Louisa była gdzieś między obrzydzeniem a przebrzydłą radością, jakby właśnie przebił temu maluchowi balonika. Ale czy miał z tego powodu wyrzuty sumienia? Oczywiście, że nie. Maluch zaraz pobiegł na plac zabaw, który był tuż obok, a mężczyźni spojrzeli na siebie.

— I mam wierzyć, że Harry wyszedł za takiego dupka? — rzucił z uniesioną brwią facet, którego imienia Louis nawet nie znał.

— Wysłać panu akt ślubu i seks taśmę na potwierdzenie, czy identyczne obrączki i wspólny pies jednak wystarczą? — zapytał Tomlinson z paskudnym uśmiechem. Mina Markusa zaraz zrzedła, ale cholera, ja ktoś tak uprzejmy jak Harry, którego poznał jakiś czas temu mógł mieć kogoś takiego za partnera. To się nie mieściło w jego głowie. — No właśnie, więc żegnam.

— Aż mi go żal — powiedział na odchodne Markus. W tym momencie nawet nieco zmartwił się o swojego znajomego. W końcu brunet nie wyglądał najlepiej, kiedy się poznali, więc wolał nawet nie wiedzieć, co musiało dziać się w jego domu.

Za to ręka nigdy nie świerzbiła Louisa aż tak mocno jak w tamtym momencie. Oj nie. Ale nie chciał robić większego teatrzyku w parku. I chociaż chciał zaraz pognać do domu, aby wyciągnąć z Harry'ego informacje, kim był ten lowelas, to uznał, że lepiej będzie jeśli poczeka na odpowiedni moment.


Contracted Love + Maybe Our Love Was Not EnoughOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz