***

48 7 4
                                    

Pierwsze ostrzeżenie o przemocy weee

Collei słabo sięgnęła po sztylet, jednak został on odsunięty od jej ręki przy dźwięku wrednego śmiechu.

Kolejne ciosy.

I kolejne. I kolejne. Straciła rachubę.
(Wiedziałam, że powinnam była zostać w szpitalu...) pomyślała smętnie, chowając głowę w ręce i czekając, aż im się znudzi.

Nagle jeden z mężczyzn szarpnął ją za włosy i podniósł ją z ziemi. Krzyknęła z bólu, starając się wyrwać, jednak na nic jej się to nie zdało.

- Jeśli zabijemy kogoś przeklętego przez bogów... - przystawił jej własny sztylet do jej gardła - ...to zyskamy sobie ich przyjaźń!

- N-nie jestem przeklęta! - krzyknęła rozpaczliwie, jednak bandaże na jej ciele i ukryte pod nimi czarne łuski mówiły same za siebie.

(A mogłam zostać w szpitalu... doktor mnie ostrzegał...) pomyślała smętnie, starając się nie rozpłakać.

Nagle rozległ się świst, a ręka napastnika zaczęła krwawić. Ryknął i puścił dziewczynkę, ściskając ranną dłoń, która wyglądała, jakby coś przebiło ją na wylot. Collei upadła na brzuch i wydała z siebie słaby jęk, ledwo będąc w stanie podnieść się na łokcie. Jej oprawcy spojrzeli w stronę, z której do ciemnego zaułku weszła męska sylwetka, za którą podążało latające urządzenie, najwyraźniej będące w stanie strzelać tym, co zraniło dryblasa. Osobnik miał pewny siebie krok z silnie zaakcentowaną prawą nogą, z jakiegoś powodu znajomy dla Collei.

- Znęcać się nad dzieciakiem to jedno, - zaczął spokojnie. Dziewczynka jeszcze nie rozpoznała jego głosu, ale miała bardzo silne deja vú - znęcać się nad śmiertelnie chorym dzieciakiem, to drugie... ale znęcać się nad MOIM pacjentem... tu zaczynają się wasze kłopoty. - teraz go rozpoznała. Wpadła w bagno, i to spore.

- P-panie doktorze - wydukała słabo - ja... ja chciałam tylko obejrzeć miasto i-

- I masz nauczkę, żeby więcej nie wychodzić, zanim leki nie zaczną działać. - powiedział ostro i spojrzał na nią. W jego szkarłatnych oczach widziała nawet nie złość, a czystą furię.

- W-wiem, przepraszam! - skuliła się, ale złapał ją za ramię i pociągnął na nogi:

- Masz jakieś złamanie? - spytał, oglądając ją pobieżnie - Leci ci do ust krew? Czujesz, że łuski gdzieś się zdarły? Masz duszności?

- Nie, chyba nie. - pokręciła głową.

- To leć do mamy, dawno jej nie odwiedzałaś, czeka w kawiarni za rogiem. A na mój koszt dokup sobie słodyczy, zaraz do was dojdę. - uśmiechnął się łagodnie, lekko klepiąc ją w plecy, wypychając ją tym samym z ciemnego zaułka. Patrzył, jak znika za rogiem, po czym wrócił do grupki bandziorów, poważniejąc.

- Lepiej ci już? Dopadniemy ją następnym razem! - odezwał się jeden z nich.

- Och? Czyli i wy potrzebujecie małej lekcji. Dobrze więc... - uśmiechnął się psychotycznie, ukazując nieludzko zaostrzone kły, a w jego oczach zapaliła się żądza mordu - udzielę jej wam. Gwarantuję, że już nigdy, PRZENIGDY nie śmiecie tknąć osoby z Eleazarem. Wyleczę was ze znęcania się nad słabszymi, nie bójcie się. - podszedł bliżej, rzucając na ziemię małe urządzenie, które stworzyło wokół nich niebieską kulę energii.

Nawet przez barierę wyciszającą, siedzący na pobliskim dachu Aether słyszał krzyki bólu rozlegające się z ciemnej alejki. Zasłużyli, nie ma co. Wzięliby się do roboty zamiast znęcać się nad schorowanymi dziećmi!
Jeden z nich pożytek będzie: Zan się wyżyje i będzie miał dobry humor przez następny dzień albo dwa.
(O krok dalej od Oryginalnego Czasu!) Pomyślał radośnie, wstając i po cichu śledząc Collei, która w końcu wpadła w ramiona mamy.

Wszystko szło tak dobrze...

W tył czasu - Genshin Impact AU [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz