Rozdział XXVIII - O ciemnej stronie Zana

32 7 30
                                    

Zan wiedział już, że do grona Zwiastunów należał Capitano, któremu dorobił palec i dzięki któremu przeszła jego teza, oraz Pierro, który... no... sporo. Z rozmów wyłuskał jeszcze info o dziewczynce zwanej Columbiną lub Panienką, która hipnotyzowała śpiewem i miała tylko dwa nastroje: cynamonowa bułeczka i upadła bogini żywiąca ognistą nienawiść do wszystkiego i wszystkich. Kilka osób mówiło o niejakiej Signorze i podążającej za nią jak cień Arleccino, oraz dziadkowatym Pulcinelli, który ponoć był elfem. Wyłapał też słówko lub dwa o rudym zabijace Tartaglii i jednym bankierze. Ten ostatni był ciekawy, bo pomimo, że większość Zwiastunów opisywało się po ich pseudo-włoskich imionach, co do niego zawsze zwracano się "Bogacz", jakby to drugie imię było jakąś tajemnicą...

(Albo próbowali nie doprowadzić do śmiechu, jakby- skąd. Pokażcie mi tok myślowy Emo Baizhu i udowodnijcie, że sam z siebie, na trzeźwo wybrał "Pantalone". Tak wiem, ,,Comedia dell'Arte" etc. etc. ale tak czy siak nie mogę z tego)

Zan chciał dopytać Pierro, ile zajmuje normalnie przywyknięcie do nowego pseudonimu, bo sam o sobie nadal wolał myśleć swoim imieniem. Lubił je, poza tym w jakimś tam języku znaczyło "heretyk". Całkiem ironiczne.

A jednak poleciał do Pierro z czymś zupełnie innym, niż pytania o imię.

- Patrz, patrz! - cały rozpromieniony pokazał mu zdrewniałego, pulsującego czerwonym światłem kwiatka, trzymanego w rękach.

- Hm? - Pierro chyba nie zrozumiał jego podekscytowania.

- Zrobiłem go bez połączenia z plamą, rozumiesz? I patrz to! - przełożył kwiatka do jednej ręki, a drugą wyciągnął w przód. Chwilę to trwało, ale w końcu spod rękawa wypełzło kilka czarnych gałęzi - Widzisz? Coraz lepiej mi idzie!

- Gratuluję. - uśmiechnął się lekko. 

- Jeszcze trochę i będę mógł ich używać jako broni!

- Ty i broń?

- Noooo... jest zajebista. - zrobił z gałęzi przedłużenia palców jak pazury i pomachał nimi jak szponami - Łuuuu~

- Zaczynasz mnie niepokoić.

- Poważnie? - zmarkotniał, a gałęzie i kwiatek od razu rozsypały się w pył - Nie chciałem. Przepraszam.

- Nie chciałem, żeby zabrzmiało to jakoś źle.

- Ja wiem, wiem. No, to idę podręczyć Aether'a. - pomachał z uśmiechem i wyszedł, zostawiając Pierro samego.

Pierro westchnął i roztarł skroń.

***

Pomniejsze ostrzeżenie o przemocy, I guess? Bardziej znęcanie się chyba.

- Znowu przyszedłeś mnie męczyć, nie? - blondyn westchnął, patrząc spode łba na Z-... na Doktora.

- Tak dokładnie!

- To co, kiedy se maskę zrobisz? - prychnął opryskliwie.

- No raczej nigdy. - odparł, jakby nie załapał ironii - Nie z moim okiem. A Fatui nie są tacy źli. - podsunął sobie stołek.

Aether nagle poczuł nieprzyjemny, przesuwający się w górę ucisk za plecami, jakby między niego i oparcie wpełzł wąż.

- Dali mi moc, dzięki której nie zgniłem jeszcze od wewnątrz. - kontynuował, a Podróżnik dostrzegł szarą, uschniętą gałąź wysuwającą się zza jego pleców i wpełzającą na jego ramię. Tam, gdzie dotknęła skóry, poczuł niepokojące szczypanie - Martwili się, kiedy ty... - Zan spojrzał mu w oczy, a gałąź zmieniła się w ostry szpikulec, będący o centymetry od jego ucha, jakby mógł wystrzelić do niego w każdej sekundzie i chciał to zrobić - ...mnie porzuciłeś.

Aether podskoczył, kiedy szpikulec faktycznie zanurkował w głąb jego przewodu słuchowego. Wrzasnął coś, co miało brzmieć jak "stój!", a Zan uśmiechnął się lekko i pstryknął palcami. Szpikulec momentalnie zamarł, zaraz zanim dotarł do błony bębenkowej. Aether odetchnął ciężko, chociaż nie śmiał poruszyć się ani o centymetr.

- I co? Ja nie miałem wyboru co do tego, czy takie coś się stanie. Nie mogłem po prostu ubłagać Więdnięcia, żeby sobie poszło - pokręcił palcem, a Podróżnik skrzywił się, kiedy gałąź nadal tkwiąca mu w uchu zaczęła wić się i ruszać, wypuszczając mały, potwornie łaskoczący meszek.

- Słuchaj ja... ja nie wiedziałem, że żyjesz... - skręcił się jak najbardziej mógł w dziwną, mało anatomiczną pozę, chcąc tylko, żeby gałąź przestała się poruszać, bo łaskotanie głęboko w głowie robiło się nie do zniesienia. Jęknął cicho, bo nic nie przynosiło efektu, a w kącikach jego oczu zebrały się łzy. Z każdym ruchem uświadamiał sobie, że od tego nie ma ucieczki, a mógł tylko zaciskać pięści i skręcać się w mimowolnych skurczach. Poczucie bezsilności połączone z fizycznymi niewygodnościami było potwornie obezwładniające, jasno dając mu do zrozumienia, na czyjej jest łasce.

- I nie przyszło ci do głowy, żeby pójść na dół i chociaż wydobyć moje ciało? - Zan zmrużył podejrzliwie oczy, nie przestając kręcić palcami. Podróżnik czuł również inne gałęzie wspinające mu się po butach i plecach. Zebrał się w sobie i przełknął ślinę:

- Sądziłem, że wydobycie na powierzchnię czegoś tak napromieniowanego energią Więdnięcia spowoduje kolejną plamę...

- Och naprawdę? Popatrz tu, a teraz masz plamę jako osobę! - wstał i rozpostarł ręce, żeby Aether mógł dobrze przyjrzeć się podskórnej sieci gałęzi, oplatającej go całego. Żeby mógł zobaczyć czerwone, pulsujące wykwity na jego ciele, ogromny kwiat zamiast lewego oka i setki szarych punkcików na skórze.

Aether nie chciał na to patrzeć. Już wolał tortury łaskotaniem, bo wiedział, że w tym momencie jego linia obrony upadnie. Zan sobie na to nie zasłużył. Doktor tak. Zan nie. To nie była ta sama osoba. Nigdy nie była!

- Patrz na twoje własne dzieło! - krzyknął ostro, łapiąc Aether'a za brodę i kierując ją w swoją stronę. Miał szorstką skórę o teksturze papieru, nieprzyjemną w dotyku.

- Przepraszam... - wydukał Aether.

- No popatrz. Zmieniło to coś?!

- Nie wiedziałem!

- Nie usprawiedliwia cię to!! - wrzasnął, a z jego skóry z mokrym trzaśnięciem wystrzeliły ostre, ciemnoszare gałęzie, które wbiły się w ramiona i tors Aether'a. Tamten jęknął z bólu i w duszy przeklął się za dwa strumienie łez, które stoczyły mu się po policzkach. Zan parsknął z wściekłością, po czym odsunął się i szarpnięciem wyrwał z Podróżnika wszystkie szpikulce, które opadły bez życia na ziemię, chwilę potem rozpadając się na miliony cząsteczek pyłku.

- Przepraszam... ja... ja nie chciałem, żeby to tak wyszło... - wydukał blondyn, zwieszając głowę i kuląc się na siedzeniu. Nagle poczuł ostrze wbijające mu się w nasadę czaszki. Kolejny szpikulec Więdnięcia.

- No co ty nie powiesz? - prychnął Zan.

- Collei umierała... - syknął przez zęby, czując jak drewno powoli penetruje strefę pod jego skórą.

- Ja też!

- To tylko dziecko, Zan...

- A ja byłem twoim przyjacielem!

- Zan proszę... - spojrzał na niego ze łzami w oczach, kręcąc powoli głową - Proszę nie... nie możesz dołączyć do Pierro i Fatui, to cię zniszczy.

- Już jestem zniszczony. Nie widzisz?

- Moje wspomnienia... - szepnął, zanim stracił przytomność.

- Co? - spytał, jakby mógł mieć wpływ na odpowiedż. Dopiero wtedy dostrzegł kolec wbity w jego kark. Syknął i wyrwał go, a korzonki cofnęły się i zniknęły z ciała blondyna.

Spojrzał na gałąź, która po chwili rozpadła mu się w palcach: dalej nie był w stanie kontrolować Więdnięcia w jego ciele na sto procent, to wymagało poprawy.

(Jego wspomnienia? Co mógł mieć na myśli?)

W tył czasu - Genshin Impact AU [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz