Rozdział XL - Kłamca, kłamca, kłamca!

44 6 87
                                    

- O ja pier... - westchnął przywódca karawany - Dziecko, dlaczego i po co?

- No... no bo ja... bo ja tylko... - wydukała, patrząc w ziemię i ściskając róg koszulki.

- Ja rozumiem dziecięce wybryki, ale pakowanie się na wóz który wyjeżdża w pustynię bez jakiegokolwiek pomyślunku...

- Przepraszam, po prostu... chciałam kogoś poszukać i... - schowała twarz w ręce, nie mogąc wytrzymać beznadziei sytuacji.

- Musielibyśmy odstawić cię do wioski Aaru... eeeh, zajmie co najmniej dzień. - przywódca znów westchnął - No dobra, ekipa, zbieramy się i zawracamy.

- Nie ma potrzeby! - doszedł ich nieznajomy głos, i zobaczyli wysokiego mężczyznę idącego w ich stronę.

- Doktor Zandik!! - Collei natychmiast go rozpoznała i podbiegła, chcąc się przytulić.

- Nie, Collei, nie możesz mnie dotykać. - odsunął się, wyciągając zatrzymująco ręce - Tego nie widać, ale sam jestem chory... mogłoby ci się strasznie pogorszyć.

- O-okej... - znów się skuliła.

- Mam włochacza, zabiorę ją do wioski Aaru. - wskazał za siebie, gdzie pokryty grubą sierścią zwierz właśnie ziewał przeciągle.

- Hola stop, mamy ci ją tak po prostu oddać?

- Mam licencję akademicką, jeśli potrzebujecie dowodu tożsamości.

- Bez przesady, co my, kanary?

- Kierowniku, - odezwał się jeden z ludzi od karawany - jak mamy przebrnąć kolejny odcinek drogi bez narażania się na udar, to musimy ruszać teraz.

- Wiem... dobra, byleś zaprowadził ją do domu. - mruknął kierownik i kazał ludziom się zbierać.

- Wskakuj. - niepotrzebnie to powiedział, bo Collei już zwinnie dwoma susami usadowiła się na grzbiecie zwierzęcia. Ruszyli z powrotem.

- Ale czemu pan tak zniknął? - spytała, pochylając się do niego.

- Wybacz, miałem trochę spraw do załatwienia i nie potrzebowałem rozgłosu - Ale zaniedługo wrócę do szpitala.

- I fajnie. Bo wie pan, ci asystenci to są nawet okej, ale nie dają przemycać tyle słodyczy co pan.

- Zostaw. To dziecko. W SPOKOJU!! - usłyszeli z boku, a w cieniu najbliższej piaskowcowej formacji pojawiła się przygarbiona, kulejąca na jedną nogę postać.

- Zaraz, ten głos... - Collei zmarszczyła brwi.

- Fiu fiu fiu, szybko ci poszło! - mężczyzna zaśmiał się i oparł o siodło na grzbiecie włochatego zwierza, machając palcami niebezpiecznie blisko Collei - No, nie chciałem tego show zaczynać tak szybko, ale-

- Co ona ci zrobiła?! Czemu to robisz?! - Zandik wszedł w krąg światła, a Collei aż wstrzymała oddech z zaskoczenia.

- Czemu to robię? No nie wiem, dla zabawy? - wzruszył ramionami i silnym szarpnięciem zrzucił Collei z grzbietu zwierzęcia, które spłoszyło się i odbiegło kawałek.

- Collei, nie!! - Zan chciał rzucić się na pomoc, ale przypomniał sobie, jakie efekty kontakt z Więdnięciem miał na ludzi z Eleazarem.

- Ał... moja głowa... co się dzieje? - dziewczynka zatoczyła się i potarła skroń, kręcąc głową - Co... co to wszystko znaczy, czemu ja to pamiętam... nic takiego... nie miało przecież miejsca... zaraz, odsuń się! - za późno się zorientowała, lecz została tylko poklepana po głowie.

- No weź, nie pamiętasz mnie? To ja cię leczyłem. - kucnął przed nią.

- Ale- ale-

- Collei nie słu- - głos uwiązł mu w gardle, kiedy zorientował się, że nie może się ruszyć. Nie zgubił Złudzenia, brał środek na kruchość gałęzi... co się dzieje?!

Jeśli to on... jeśli to naprawdę on...

- Collei, pomyśl o tym na spokojnie. Ja zostawiłem cię z tamtym gościem tylko na kilka dni, a on potraktował cię... okropnie.

"Puszczaj, kanalio!!"

"Mam rozkazy, okej? Szefa Barnabasa się czepiaj, nie mnie. I nie utrudniaj..."

- Barnabas... to ten co wyglądał jak nadgniły pół wąż, prawda? - Collei zmarszczyła brwi.

- Tak, dokładnie.

"Hej, pokaż no się tutaj. Kto ci to zrobił?" Spytał ze zmartwieniem, patrząc na jej siniaki. Collei tylko spojrzała nad jego ramieniem z nienawiścią. Powiódł za jej spojrzeniem i dostrzegł >nadgniłego pół węża<, który wzruszył ramionami "Barnabas, powiedziałem, że masz się nią zająć, czyż nie? Co to ma być?!"

"Wybacz, panie. Moja wina." Przytaknął.

- Widzisz? Nie chciałem twojej krzywdy. Przecież jestem lekarzem.

- Hm... ale... - spojrzała w bok, widząc spanikowanego już w tamtym momencie Zandika - Czemu on...

- Wygląda jak ja? Bo to uzurpator. Twór Więdnięcia, który chciał mnie zastąpić i krzywdzić ludzi. On wiedział, że to co zrobi będzie cię bolało...

Collei była trzymana przez kogoś w egzotycznych ubraniach, kto odwracał jej głowę w bok i trzymał jedną rękę. Druga była trzymana przez kogoś innego. Potem był ból. Płakała, ale nie pozwolili jej od tego uciec. Trzymali ją.

- To był on. On i jego pomagier. Przepraszam, że musiałaś przez to przejść... już więcej się to nie powtórzy. - znów pogładził ją po włosach. Nadal miała mocno zamyślony wyraz twarzy.

- Ale ta sytuacja z tobą... - pomachała palcem wskazującym, jakby coś sobie uświadomiła.

- Jeszcze raz cię przepraszam-

- Nie, nie, nie, nie to. Kiedy mówisz coś i oczywiste jest, że nie masz tego- - pstryknęła palcami - Aha! To się nazywa "sarkazm"! - wykrzyknęła bojowo, jakby pojęła jakąś głęboką prawdę tego świata - To był ordynarny sarkazm, co ty powiedziałeś! I jego odpowiedź to też był sarkazm!

- Ależ o czym ty-

- JESZCZE NIE SKOŃCZYŁAM! - odparła - A ten facet w egzotycznych ciuchach to Aether! Aether jest dobry!

- Dobrzy ludzie też bywają-

- A teraz ja ci przypomnę jakąś sytuację!! - machnęła ręką, odpychając jego dłoń od swoich włosów - Ten sam ból czułam jeszcze dwa razy i za każdym wiesz co?! Pamiętam, że wcześniej było bardzo gorzej!! Za to ty... ty i ten przegniły pół wąż sprawialiście mi taki ból, nawet kiedy prawie nic mi nie było!!

- Collei... - wyprostował się.

- I wiesz co?! Jesteś kłamcą!! I nie boję się ciebie ani trochę!! Bo jestem na ciebie po prostu wściekła!!! - wrzasnęła, a zza jej ramienia wystrzeliła czarna błyskawica.

Dottore poleciał kilka metrów w tył, krztusząc się krwią z rozdartego gardła. Spojrzał w górę, gdzie Collei, której oczy rozbłysły, otaczał ciemny kształt, który szybko przybrał formę węża z wyszczerzonymi kłami jadowymi. Dziewczynka wskazała ręką w przód, a gad wystrzelił jak z procy w jego stronę.

Zanim zadał drugi, tym razem może zabójczy cios, jego ofiara zniknęła w rozbłysku światła.


***


B syknął i pokręcił głową.

- Co ci? - spytał Aether.

- Coś się stało, jego moc jest naruszona... - otworzył szerzej oczy, patrząc się gdzieś w pustkę - Zmniejsza moc Mostu, coś się naprawdę odwaliło!

- W sensie? - spytał szybko Aether, widząc, że jego kompan zaczyna blaknąć.

- Nie wiem, ale ostatnim razem tak się działo, kiedy rzuciło się na niego trzech bogów na raz i prawie mu łeb urwali... jest ranny i jeśli utrzyma materialną formę to zgi- - i zniknął. Tak on, jak i cały punkt S.

W tył czasu - Genshin Impact AU [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz