Rozdział II - Zmiany

65 7 3
                                    

A jednak, nie będzie to tak łatwe, jak mogłoby się wydawać.

"Za każdą dobrą uwagę co tydzień nabijasz sobie punktów" Zandik przypominał sobie te słowa, kiedy raz po raz uderzał motyką w ziemię: "za dziesięć punktów pomogę ci przeprowadzać eksperymenty na mechanizmach et-cetera, a za piętnaście pozwolę ci zrobić jeden test na mnie. Inaczej zabiorę ci cały sprzęt i zniknę. I już mnie nie zobaczysz."

Wprawdzie blondas z warkoczem dostał za to w nos, ale Zan i tak miał nadzieję obejrzeć tą dziwną istotę, która potrafiła używać kilku różnych żywiołów i łaziła w ciuchach co najmniej z innego świata.
Dlatego też, robił wszystko, żeby dobić tych piętnastu pochwał do niedzieli. Musiał! Aether to zjawisko tak niesamowite, że musiał porzucić swoją dumę i zapracować na respekt ludzi, żeby tylko nie dobrał się do niego inny ważniak z Akademii.

- Dziękuję za pomoc, Zanny! - brodaty wieśniak uśmiechnął się do niego, kiedy cały zdyszany skończył pięciogodzinną zmianę w pełnym słońcu. Staruszek wręczył mu należność Mory i poklepał go szorstką dłonią po policzku - Będą z ciebie ludzie, kochaniutki!
- Mhm... - zacisnął monety w ręce i poszedł do domu. Wślizgnął się do środka przez jak najmniejszą szparę, po czym nawet nie zdejmując butów, na palcach udał się do swojego pokoju, rzucając ukradkowe spojrzenie na kuchnię: ojca nie było, matka stała przy garnku.
Schował się w bezpiecznej ostoi swojego pokoju, po czym upadł na łóżko, chcąc tylko spokoju: nigdy nie myślał, że będzie tak bardzo wyczekiwał kolejnego dnia.

Był tak masakrycznie zmęczony, że ledwo trzymał oczy otwarte. Do tego dzieciaki zza płotu patrzyły na niego jak na wariata, że stracił swoją aurę, którą zawsze miał. Do czasu pojawienia się Aether'a nikt chyba nie wiedział, gdzie "ten świr Zandik" łazi na całe dnie. Jeśli któreś z dzieci sąsiadów z nim zadarło, dostawało jedno jedyne spojrzenie, jeden jedyny uśmiech i bało się spać po nocy. Taką miał reputację, przez nienaturalnie ostre kły i czerwone jak kwiat Więdnięcia oczy. Prawdopodobnie te pierwsze wzięły się z jakiejś zapomnianej linii genealogicznej, ale wszyscy mieli go za jakiegoś demona. Przynajmniej miał spokój. Nie potrzebował przecież ludzi, radził sobie bardzo dobrze sam...

- Zan? - matka wsunęła się do pokoju - Obiad na stole.
- Nie zjem nic z twojej ręki. - warknął, odwracając od niej głowę.
- Proszę, synku, przecież chyba rozumiesz, dlaczego-
- Prawie dałaś im mnie zapałować na śmierć! Zamknij się! - krzyknął, po czym zgarnął swoją torbę i wybiegając z domu, trzasnął drzwiami.

- Rozumiem cię, w pewnym sensie. - Aether skinął głową w zrozumieniu, mieszając gęstą zupę w garnku zawieszonym nad prowizorycznym paleniskiem u wejścia do kryjówki.
- Naprawdę? - spytał nieśmiało, marszcząc brwi.
- Twoja matka miała swoje momenty beznadziejnego rodzicielstwa, nie przeczę. Ale może daj jej szansę, co? Powoli, stopniowo dawaj jej do zrozumienia, że zmieniłeś się bez jej pomocy czy udziału, ale nie łam jej więcej serca nad tym, że nie traktujesz jej jak matki.
- Pff i co jeszcze?!
- Zan.
- Ale-
- Nie ma żadnych ale! - warknął, po czym przypomniał sobie, że darcie się na niego nic nie da - Ech. Chcę, żebyć miał dobre stosunki z ludźmi tutaj, tak?
- No niby tak...
- A jeśli ty nie umiesz się socjalizować, to muszę cię tego nauczyć.
- Ale to jest ciężkie... - jęknął i położył się na trawie.
- Do Akademii cię nie przyjmą, jeśli nie będziesz potrafił podążać za schematami i nie będziesz liczyć się z ludźmi, tak?
- Wieeeeeem.
- Łap to. - rzucił mu książkę w twardej oprawie. Nie przewidział jednak, że Zan nie zdąży jej złapać...
- Pojebało cię?! - warknął, rozcierając nos.
- Nie klnij.
- A ty co, moja matka?! Czy ojciec od siedmiu boleści, który-
- Pracuje na wasze utrzymanie, nie dramatyzuj.
Zandik burknął coś pod nosem, ale nie powiedział nic więcej, otwierając ksiażkę. Były to podstawy medycyny, zakoszone z biblioteki akademickiej. Aether miał nadzieję, że nie będzie tam terminów, których Zan by nie znał i pytałby się o nie: nie miał pojęcia co znaczy połowa słów z drugiej części tomu.

***

- Tydzień dobiegł końca i zgadnij co - Aether uśmiechnął się miło - masz piętnaście punktów.
- Alleluja... - Zan glebnął na plecy z wyrazem zwycięstwa na twarzy, jednak szybko poderwał się do siadu - To co mogę zrobić?!
- Wstrzymaj te konie, młody! - powstrzymał go gestem rąk - Rozumiem, że cię roznosi energia, ale poczekaj chwilkę.
- No weeeeeź! - zastanowił się, patrząc się na niego uważnie - Może nie mam za dużo sprzętu jako takiego, aaaaale coś dałoby się wygospodarować, w końcu przeczytałem to pierwsze tomiszcze, coś tam umiem!
To samo.
Powiedział dokładnie. To. Samo.

"Aether, nie!" Zawołała Nahida, bezradnie próbując przełamać barierę oddzielającą ją od dwóch postaci.
Spróbował się podnieść, jednak poczuł ostro zakończony obcas wbijający mu się w prawą dłoń, którą sięgał do miecza.
"Tylko na tyle cię stać? Nie wiem, dlaczego w takim razie Jej Wysokość tak cię szuka, jesteś żałosny i nie umiesz wykorzystać swoich mocy nawet w połowie! Może to o to chodzi... trzeba ci będzie ulepszyć przepływ energii różnych żywiołów, dorobić trochę do siły fizycznej i poprawić wydolność. Da się zrobić. Może i nie mam takiego sprzętu TUTAJ, ale coś się wygospodaruje w Snezhna'i."
"NIE MÓW TAKICH RZECZY!!" Paimon tłukła w barierę i latała w kółko, chcąc znaleźć dziurę "Aether jest najlepszy taki, jaki jest i koniec, kropa!!"
"Na początku oczywiście będzie ci ciężko opanować protezy i rzeczy tego typu" nie wydawał się zauważać Paimon "ale to przychodzi z czasem. To co, będziesz grzeczny i po dobroci płyniesz ze mną do Pałacu Zapolyarny, czy mam cię uśpić i kazać ludziom tam zanieść? Nie obiecuję, że nie będą tobą rzucać."
"Zostaw mnie! Nigdzie z tobą nie pójdę!" wykaszlał.
"No dobrze, więc w takim razie-"
"ZACZEKAJ!" krzyknęła Nahida.

- Ziemia do Aether'a!!
Podskoczył i automatycznie rozprzestrzenił wokół siebie energię Elektro, żeby odsunąć od siebie wszystko, co mogło mu zagrażać.
- Ej, już, luz! - Zan cofnął się o kilka kroków - Co ty, migawki z wojny jakiejś masz?
- A żebyś wiedział, mały skurwysynie...
- Ej, co ja ci zrobiłem? - wzruszył ramionami. Aether zacisnął pięści, po czym uciekł z kryjówki, zostawiając go samego.

***

- O, wrócił. Pan i władca, moje sumienie. - obrócił się i oparł plecami o blat, zakładając ręce na piersi.
- Nie patrz się tak na mnie. - burknął - Przepraszam. Nie powinienem się tak na ciebie wnerwić, to nie twoja wina.
- No w końcu. - przewrócił oczami.
- Te, szacunku trochę!
- Bo co? Teraz to ty non-stop zasłaniasz się tym, że chcesz mi pomóc i że uratowałeś mi życie et-cetera. No weź, nie nudzi ci się to?
- Zan.
- No?
Aether nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Fakt, nie potrafił odpędzić od siebie przeszłości, czy może raczej: przyszłości. To było... to było tak złe.

- Eeeeh, dobra, dobra. Nie wnikam, bo i tak guzik mnie to obchodzi. - chłopak przewrócił oczami i wrócił do strugania w drewnie.

Aether tem jeden raz cieszył się z jego szczerości.

W tył czasu - Genshin Impact AU [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz