Rozdział XLVII - Szachy na planszy miasta

23 7 15
                                    

(Ja przepraszam za ciszę w eterze ale miałam naprawdę ostry zapiernicz w szkole więc heeee teraz mam już na zapas napisane, mogę spać spokojnie.)

Collei w absolutnej ciszy i skupieniu naciągnęła strzałę na cięciwę.

Zmarszczyła brwi i wycelowała w bark przyczajonego na jednym z tarasów mężczyzny. Po jeszcze chwili namysłu przesunęła grot tak, żeby wskazywał prosto na tył jego głowy. Chciała zabić.

- Mam świadomość, że we mnie celujesz. - jego głos był tak zaskakujący, że aż upuściła łuk. Strzała przeleciała jedną trzecią zamierzonego dystansu i wbiła się w rabatkę z kwiatami.

- Spokojnie, obiecałem Zandikowi że jestem po waszej stronie. - powiedział, widząc zawijającą się wokół niej coraz większą ilość czarnej energii.

- Nie uwierzę w żadne twoje słowo. - syknęła, dotykając głowy węża, którą wystawił zza jej ramienia, non stop badając powietrze językiem.

- Nie tym razem, Collei, odpuść! - po kładce zbiegł Kaveh, mało nie potykając się o własne nogi - Idziemy zmusić Azaara do uwolnienia Kusanali, on jest z nami.

- Po co nam zmuszać go do współpracy? - Dottore wzruszył ramionami i ruszył do głównego gmachu Akademii - Jak mi nie ufacie to możecie ze mną iść.

- A niby skąd wiesz, jak wyłączyć barierę? - warknęła Collei.

- W moim świecie byłem pomocnikiem Akademii i dokładnie zapoznałem się z tą kreacją. Nie chcesz mojej pomocy to sobie radź sama.

- Nie myśl, że możesz cokolwiek odstawić. - podniosła łuk z ziemi.

- I tak nie idziesz z nami. - oznajmił Zan, wychylając się przez barierkę niedaleko miejsca z którego nadbiegł Kaveh.


***


- By the way, nie jesteś czasem drugim z Jedenastu? - spytał nagle Zandik, kiedy jechali windą w górę - Bo jak na razie dostałeś wpierdol od małolaty z duchowym wężem i kilku wieśniaków...

W odpowiedzi Dottore stuknął obcasem w platformę i ta zatrzymała się gwałtownie. Wziął lekko ironiczny wdech i pstryknął palcami, a połowa szybu pod nimi zawaliła się z hukiem.

- Co ty odwalasz?! - Zan wychylił się za platformę.

- Zabrzmiałeś, jakbyś wątpił w moją moc, tylko dlatego, że mi się nie chciało. Cóż, jeśli-

- Nie, ej, nie o to mi chodziło! - zaprzeczył szybko.

- Hehe, nie sądzisz, że po prostu zmienienie połowy miasta w sopel lodu to zbyt nudne jak na mnie? Idziemy teraz do Azaara, nie?

- Ty chcesz go zabić! - odsunął się na krok.

- Nie ja, kochany. Znaczy... no tak, ja. Wiesz, może się też zdarzyć tak, że stolica i tak pójdzie z dymem prędzej, czy później. - wzruszył ramionami - Intrygujesz mnie, Zandik. Twoja otwartość na poświęcenia dla innych naprawdę ledwo mieści mi się w głowie. Dlatego zamiast bezmyślnego zabijania pobawię się w coś bardziej finezyjnego. Jak wybór. Ludzie zawsze śmiesznie reagują, kiedy daje im się wybór.

- Jeśli pojedziemy dalej w górę... wrobisz mnie w morderstwo Azaara, a jeśli odpuszczę, zniszczysz stolicę ale... anonimowo. - poderwał nagle wzrok, gdzieś w głębi duszy szukając zaprzeczenia.

- Miło, że przedstawiłeś mi mój własny plan, zapomniałbym go. - zdawałoby się, że przewrócił oczami - Naprawdę myślisz, że gdyby to nie była jedna wielka gierka to bym się pozwolił tak urządzić? - spojrzał po sobie - Przynajmniej w moim świecie ciuszki są nienaruszone, pal licho gardło.

- Ty... od jak długa to planowałeś?

- Właściwie odkąd zabiłem Sohreh i okazało się, że jakoś cię to nie załamało. Ale to można zwalić na stan Więdnięcia w tamtym momencie, zajmuje ono sporą część ciebie i jeśli ono walczy o przetrwanie, to tobie daleko do empatii. Więc głupio to rozegrałem. Ale od tamtej pory miło mi się czekało na ciebie. Szczerze to Collei miała być drugą ofiarą, ale kurde takiego uderzenia się nie spodziewałem.

- Ty cholerny-

- Za epitety dodaję warunek: jeśli wybierzesz śmierć Azaara to zrobię tak, żebyś nie dał rady stamtąd uciec i na pewno dorwał cię Cyno, a jeśli zamrożenie miasta, że ucierpi na tym tyle postronnych, ile się da.

- Ty...

- Jeszcze jeden epitet i dodam więcej podpunktów. - zaśmiał się.

Zan chyba nigdy w życiu nie chciał aż tak komuś przyjebać jednocześnie mając świadomość, że nie może. No, może kiedy napadła go wioskowa ekipa bachorów jak miał kilka lat, i stali nad nim z cepami swoich ojców które ledwo dawali radę unieść, śmiejąc się z jego reakcji na wybicie mu zęba. Za dużo ich było, żeby się bronić.

Tyle dobrze, że Zan wiedział już wtedy o idei zębów mlecznych i stałych, bo gdyby nie wiedział, że to i tak ruszającego się mleczaka mu wyrwali, to zapewne nie wykaraskałby się z emocjonalnej traumy do końca życia.

- Czas ci ucieka a mi się nudzi. - Dottore przypomniał o swojej egzystencji - Życie za kratkami zapewne do końca życia BĄDŹ śmierć może nawet setek ludzi.

- Puszczaj windę w górę. - powiedział w końcu Zandik, wbijając wzrok w podłogę - Zabij sobie Azaara i mnie w to wrób, proszę bardzo. Ale potem - spojrzał mu w oczy - odpierdol się ode mnie i tego świata, dobrze ci radzę.

- Brzmisz, jakbyś mógł coś zrobić. Nie wiesz, jak myślę, nie wiesz, jak funkcjonuję i nie wiesz, jakie moce posiadam. A posiadam ich całkiem, całkiem sporo. - uśmiechnął się. Grymas ten przypominał wyszczerzone do ataku kły wściekłego tygrysa - Nie masz żadnej broni przeciw mnie. Ale cóż, jeśli taka twoja wola... - znów stuknął obcasem w podłogę, a platforma ruszyła w górę - To z chęcią będę cię obserwować.

Zandik nie odezwał się już ani słowem.


***


(Hm, zrobiło się jakoś zimno, dziwne.) pomyślała, zdziwiona (Sen się rozpłynął, jakbym miała się obudzić. Ale przecież to ja decyduję, kiedy się budzę, prawda? Tak, zawsze tak było, to mam sprawdzone.)

- Panienko Kusanali!

- Nahida!

(Kto to? Dlaczego słyszę ich poza snem? Dziwne, nie rozumiem.) zdała sobie z czegoś sprawę...

(Czy ja mam dalej zamknięte oczy? Ale to dziwne... hm, może jeśli je otworzę...)

- Nahida, wstałaś już! - pochylił się nad nią blondyn z warkoczem. Aether, znała go piąte przez dziesiąte. Wyglądał na bardzo szczęśliwego i wzruszonego.

Potem przeniosła wzrok na gwiazdę sumeryjskiej architektury, Collei i potem jej matkę...

A potem spojrzała na swoje ręce i klepnęła się w policzki. Dziwnie, bardzo dziwne...

- Wybacz, nie mamy korony z kwiatów. Przydałaby się. - mruknął Aether.

- Ale... - zmarszczyła brwi.

- Mam to, nada się? - Collei pokazała zerwany przy wejściu Padisarah, i wpięła go w sukienkę Kusanali. Bóg spojrzał na kwiat i momentalnie rozpoznał istniejącą jeszcze w prawdziwym świecie odmianę.

- To... to już nie jest sen? - spytała ze zdziwieniem.

- Zdecydowanie nie. - odparł Aether, przytulając ją.

W tył czasu - Genshin Impact AU [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz