Rozdział I - "Jednak"

84 8 13
                                    

To będzie ciężkie zadanie. Ale jeśli chcesz uratować tych nieszczęsnych ludzi, których spotkało niezasłużone cierpienie, to wytrwasz. Wytrwasz do końca, Podróżniku.

Dotarcie do Sumeru i wytropienie tego jednego dziecka było cholernie trudne, ale w końcu Aether dotarł do małej wioseczki na uboczu, której nie widział w Oryginalnym Czasie: prawdopodobnie została zrównana z ziemią, a zgliszcza pochłonął las. Nie zdziwiłby się.

Krajobraz wydawał się idylliczny i sielski, dzwonki wiatrowe poruszały się i stukały o siebie w melodyjnym rytmie, kurz powiewał nad gruntową drogą, a markizy sklepów dawały jakiś tam cień. Ludzie byli zajęci swoimi małymi sprawami, wprowadzając miłą atmosferę, dopóki...
- ZOSTAWCIE MNIE!! - krzyczał może jedenastoletni chłopak, biegnąc ulicą, goniony przez co najmniej sześciu chłopów z widłami i kijami.
Potknął się.
Przewrócił.
Aether patrzył jak w transie, jak ludzie z wioski po prostu odwracają wzrok, podczas gdy chłopaka otaczają chłopi i zaczynają okładać go kijami, krzycząc jakieś modlitwy po ichniejszemu.
Przez odgłosy uderzeń w powietrze uniosło się płaczliwe, błagalne wołanie o pomoc, skierowane do matki.
Kobieta o takim samym, jasnym kolorze włosów wzdrygnęła się, słysząc krzyk, jednak szybko wróciła do swoich zajęć, jakby nic nie łączyło jej z tamtym dzieckiem.

Na początku, Aether chciał zabić.
Szedł do Sumeru z myślą, że kiedy odnajdzie chłopaka o niebieskich włosach i czerwonych oczach, który jest oskarżany o herezję, to po prostu go zabije. Zaciągnie do lasu i skręci kark: szybko, cicho i bezkrwawo.
Ale... ale kiedy patrzył na niego, jak leżał w pyle, zupełnie bezsilny... to nie było w porządku.
To... to przecież tylko dziecko!
- Zostawcie go!! - zanim Aether zorientował się, z czyjego gardła wydobył się ten pełen nienawiści rozkaz, już taranował ramieniem jednego z mężczyzn, popychając go i przewracając. Reszta odsunęła się jak od niewypału, kiedy stanął nad chłopcem, ze swoim mieczem w ręce, strzelając wokół iskrami prądu i mierząc równie iskrzącym wzrokiem ludzi na ulicy.
- D-demon! - zawołał jeden z chłopów, rzucając w blondyna kamieniem. Aether łatwo obronił się przed tym prostym strumieniem wiatru, co spowodowało cofnięcie się wszystkich o jeszcze jeden krok.
- Czego ode mnie... chcesz? - wydukał chłopak, podnosząc się do siadu i wycierając nos z krwi. Miał podbite oko, siniaki na całym ciele i rozdartą wargę, z której obficie sączyła się krew.
- Wszystko okej? - spytał szybko Aether.
- Złamane żebro na pewno się znajdzie. - odparł, wypluwając trochę krwi. Spojrzał na Aether'a ponurym wzrokiem szkarłatnych oczu.
- Opatrzę ci to.
- Prędzej sam to- - zakrztusił się, zaczynając się dusić. Aether złapał go i ostrożnie położył na ziemi; był tak delikatny i słaby... dziwne. Aether rozejrzał się z wściekłością:
- Posrało was?! - zawołał - Dzieciaka kijami okładać?!
- To nie dziecko, oj nie... - jeden z chłopów pokręcił głową, patrząc na nich z przerażeniem słabo zamaskowanym furią - To COŚ... to potwór!
- Wcale nie! - odparł ostro Aether.
- Nie wtrącaj się w nieswoje sprawy.
Blondyn potrzebował kilku sekund, żeby zrozumieć, że te słowa padły z ust leżącego na ziemi, pobitego małolata.
- Ej no, wdzięczności trochę. - parsknął z wyrzutem.
- Za co? I tak zapałują mnie na śmierć jak tylko znikniesz. - prychnął, wycierając usta z krwi, po czym zwrócił się do reszty - Jakbyście mnie do jasnej cholery posłuchali, to byście się dowiedzieli że miałem zamiar się stąd zmyć, patafiany!
- Mamy dać ci odejść, żebyś mógł dalej to robić?! Nie ma mowy! - znów podnieśli widły, przygotowując się do kolejnego ataku.
- Dajcie mi kilka tygodni! - zawołał Aether - Obiecuję, że więcej nie będzie sprawiał wam problemów, ale wy też musicie przestać ganiać go ze sprzętem rolniczym, jasne to jest?!
- No tego...
- Słucham?! - chłopak spojrzał na blondyna z niedowierzaniem - Przecież to nie ze mną jest coś nie tak!
- Nie rozumiesz tego i tyle. - powiedział cierpliwym tonem - Wy też nie rozumiecie, ale uda nam się to wyjaśnić. Wierzę i w was i w tego chłopaka. On nie rozumie, dlaczego go nie akceptujecie bo sam nie rozumie, że on też musi mieć ograniczenia. Wyjaśnię mu to, obiecuję.
- Niech będzie, ale tylko ze względu na jego matkę! - odezwał się jeden z chłopów, po czym opuścili widły i rozeszli się w swoje strony.
Aether czuł się z siebie dumny, póki chłopak nie upadł na ziemię i nie zamknął oczu, oddychając ciężko. Blondyn od razu kucnął koło niego i spróbował przypomnieć sobie, co robić w takiej sytuacji.
- Zabierz mnie stąd... - szepnął chłopak, uchylając lekko powieki.
- Dokąd?
- Niedaleko... poprowadzę cię.
Aether z dość małym wysiłkiem wziął go na ręce i szybkim krokiem oddalił się od pylistej ulicy.
Okazało się, że mówił o skrytej wśród gałęzi i korzeni drzewa polance.
- Skąd się tu wziąłeś? - wydukał chłopak.
- Nieważne, mów, co mam robić. - nakazał Aether.
- Jestem potworem... nie powinieneś mi pomagać. - odwrócił głowę i kaszlnął krwią.
- Zaaaamknij się, Zandik i gadaj, jak mam cię załatać?
- Skąd znasz moje imię? - zdziwił się.
- Długo by gadać. - uśmiechnął się lekko. Odruch bezwarunkowy, że widok Dottore rannego i pokiereszowanego był dla niego satysfakcjonujący, nie ważne w jakim był wieku.
- I czego się szczerzysz? - spytał ostro.
- Nic, nieważne. - odparł, poważniejąc.
- Nie mam połamanych żeber, tylko obite... chyba. - Zandik podparł się o półkę i podniósł na nogi, znów wypluwając krew.
- Niech będzie. - wzruszył ramionami, rozglądając się po kryjówce. Sama w sobie była dołkiem między ogromnymi korzeniami drzewa, tworzącymi przestrzeń wielkości średniego pokoju, która od góry osłonięta była liśćmi, tworzącymi baldachim, przez który sączyło się złote światło słoneczne. W korzeniach wyrzeźbione były prowizoryczne szafki, na których znajdowało się sporo zębatek, metalu i szkieletów małych zwierząt. Było tam dużo narzędzi, które wyglądały jak podkradzione ze wszystkich zestawów na świecie, często niechlujnie porozrzucane po powierzchniach płaskich, włącznie ze stojącaym na środku stołem. W kącie leżał stos wielkich liści, służący zapewne jako materac, na którym zmieściłby się nastoletni, drobnej budowy chłopak... taki, jak Zandik.
- Ładnie tu masz. - przyznał Podróżnik.
- A teraz won.
- Uratowałem ci życie. - spojrzał na chłopaka krzywo.
- Nikt cię o to nie prosił, nie potrzebuję twojej litości! - podniósł głos tak gwałtownie, że zwinął się w pół, masując obolałe żebra.
- To nie jest litość, tylko nauka. Lekcja pierwsza: jeśli ktoś robi coś dla ciebie, nie możesz mieć do niego pretensji, chyba, że chce cię wykorzystać.
- Co? - chłopak zmarszczył nos.
- Daję ci lekcje bycia człowiekiem w społeczeństwie, mały, dyssocjalny potworku. - uśmiechnął się miło, rozczochrując mu włosy.

Jak na tak chuderlawego z wyglądu, Zan miał niezłą krzepę i kościste pięści, o czym Aether przekonał się w momencie otrzymania w nos solidnym prostym.

W tył czasu - Genshin Impact AU [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz