Rozdział XXXIII: "Alternatywa nie umiera nigdy, nie jest nawet alternatywą."

21 6 36
                                    

~ Parafraza Krukosława, rok mniej więcej 2018

Pozdrawiam fanów Rusty Lake, łączmy się w gronie "płody w kiblu", "co ja mam tu kliknąć???", "Albercie Vanderboom, odłóż ten nóż!!!", "o, krewetka!", "nie, to nie są furasy", "o, jelonek, mam nadzieję że nic mu się nie- o mój Jezusie z rewolwerem"

(A jeśli ktoś nie zna to zdecydowanie polecam, jeśli ktoś lubi escape room z fabułą, kulty, thrillery czy dziwne rzeczy)

Zan nie spał, ani nie był obudzony. Ten stan pomiędzy, kiedy nie wiadomo, czy nie chce się wstawać, czy po prostu się nie da.

Jak słuchając podkastu na dobrze izolujących słuchawkach, leżąc na dwóch fotelach w autokarze i jadąc już trzecią godzinę po pięciu godzinach spania w hostelu niskich lotów... nie, wcale nie dlatego, że autorka właśnie z takiego stanu została wyrwana trąbieniem i oświadczeniem, że przejechało się granicę.

(Hm, o czym ja myślę...?) Zmarszczył brwi i był to bodziec, który uświadomił mu, że jego ciało może się ruszać... zaraz, czy na pewno może?

Ogarnęło go przerażenie. Do tej pory spał tylko w obozie, gdzie rano przychodził jakiś chłop i pomagał mu stanąć na nogi, ale teraz... ile tak spał?! Gdzie u licha zawędrował?!

Myśli bolały, czuł jakby w jego umyśle było coś więcej, co albo zajmie jego przestrzeń myślową chaosem i szaleństwem, albo rozerwie mu mózg. Kaszlnął, próbując oddychać po ludzku. Udało się, ale nadal nie mógł nawet palcem skinąć. Zmusił się do zaciśnięcia dłoni, lecz zużył na to niesamowitą ilość energii. Gdzie on u licha był?! Nie umiał otworzyć jedynego sprawnego oka, bo zaraz nad powieką stworzył się nowy korzonek od cholernego kwiatu, uniemożliwiający działanie mięśniom.

Popadał w panikę. Ból. Wszystko go bolało. Bolało go myślenie. Bolała go świadomość. Czuł, że zaraz nie wytrzyma. Że da się porwać, a czarny chaos pochłonie jego głowę na zawsze. Że nie powstrzyma się przed spojrzeniem w fakty czarniejsze niż sedno Otchłani, te same, które spowodowały trzy katastrofy na tym świecie. To Zakazana Wiedza chciała wedrzeć mu się do głowy. Ba, już to zrobiła, ale teraz dał jej szansę na rozplenienie się. Chwast był zbyt wielki, już zbyt zdziczał, żeby sam go wyrwał. Oszaleje.

Jeśli spojrzy w te rzeczy...

Chociażby na sekundę...

Nie chciał.

Nie chciał tak skończyć!!

Nie w ten sposób!!!

Czuł, że ma w ręce Kapsułę Wiedzy, którą przeglądał zanim... zanim co? Co się do kurwy nędzy stało, że zasnął na środku jebanej pustyni?! Zacisnął palce na kamiennym kwiecie. Chciał znaleźć się w tamtym wspomnieniu. Chciał być wolny od Zakazanej Wiedzy...

I nagle znikąd... poczuł dumę. Dziwną. Skąd? Chuj wie. Poczuł, że się go boją. Że jest potężny. Że jest bezpieczny w tym, co posiada. Że brzydzi się miejscem, w którym jest, że jest od niego lepszy.

Nie wiedział, czy dalej widzi ten specyficzny rodzaj fraktalów w ciemności, które pojawiają się pod zamkniętymi powiekami, czy kładkę w Akademii. Nie wiedział, czy leży na boku, czy stoi z rękami założonymi za plecami. Czy wokół siebie ma nieruchome powietrze, skwar i piach, czy czuje wiatr targający jego ubraniami i rześki chłód nocy.

Wiedział za to, że ocknął się, kiedy szedł.

Powłóczył jedną nogą, kwiat na twarzy palił go niemiłosiernie, a kryształek na uchu ciążył bardziej, niż kiedykolwiek. Ale szedł. Spływając potem i z piachem pod ubraniami, ale szedł.

Jego ciało działało, jakby inna osoba nastawiła autopilot i wyszła ze sterowni, a Zan musiał tylko usiąść na fotelu. Stwierdził, że zostawi autopilot włączony. Lewa noga, prawa noga. Znowu lewa i zaś prawa. Zero zbędnych ruchów.

Zobaczył przed sobą jakieś ruiny, dotargał się do cienia w ich wejściu i stracił przytomność, tym razem w ten bardziej normalny sposób.


***


Odzyskał zmysły, czując wilgotny, chłodny ręcznik kładziony mu na czole. Otworzył oko i uśmiechnął się delikatnie:

- Siema, stary. - wychrypiał.

- JA CI DAM KURWA!! - wrzasnął Kaveh, łapiąc go za fraki - Co ty znowu wymyśliłeś, wariacie?!

- Zostaw go, już, już, bo ci Candace nie daruje! - Faruzan odciągnęła blondyna, po czym fuknęła dumnie - Wy młodzicy to skończone kretyny jesteście!

- Co się... stało? - Zan spróbował usiąść, ale Faruzan docisnęła go do łóżka:

- Masz chłopie farta jak Makao! - oświadczyła - On też kurde geniusz był, jeśli chodzi o pakowanie się w durne niebezpieczeństwa i potem czekanie na ratunek, ot co! Masz szczęście, że akurat robiliśmy projekt mapowania tamtej ruiny i zbierania danych architekturalnych, inaczej byś padł! I co to jest?! - złapała za płatek kwiatu na oku Zana, lecz szybko puściła widząc jego minę i zwinięcie się w kulkę - W-wybacz...

- Ała... już... już mi lepiej... - syknął - A co do tego... co, geniusz nie może zaliczyć wpadki, madam Faruzan? - uśmiechnął się. Seniorka wybuchła śmiechem, klepiąc go po ramieniu:

- Swój chłop!

- Ale rany najświętsze, myśmy się tak martwili! - Kaveh więcej nie wytrzymał siedzenia cicho, więc z jego ust posypała się lawina współczujących komentarzy, opierniczu i pytań, na które nie zdążyłby odpowiedzieć najszybszy mówca na świecie.

Zan został zostawiony sam sobie, kiedy oświadczył, że nic mu nie jest i to udowodnił.

Oparł się o wezgłowie łóżka i przeczesał włosy palcami, masując sobie skórę głowy. Co się odjebało? Nie wiedział. Nie pamiętał, jak wyrwał się ze szponów Więdnięcia, jak pokonał Zakazaną Wiedzę w swoim umyśle ani jak zaczął iść. Pamiętał za to scenę w nocy, widzianą jego oczami... nie, "Jego" oczami. Doktora, tego z tamtego świata. Jego uczucia i pewną myśl, która wydawała się wyrytym w skale napisem, zostawionym na pamiątkę, że ktoś tu był. Jakby zwiedzał jego ciało i umysł.

"O ile mi pozwolisz, wyciągnę cię ze wszystkiego. -" ostatnie to chyba podpis, ale tego Zan nie widział wyraźnie.


***


W wiosce Aaru spotkał się jeszcze tylko z Candace, potwierdził że czuje się dobrze, a to Więdnięcie to przewlekła przypadłość. Że nie potrzebuje pomocy i zaraz wróci do obozu Fatui. Candace skinęła głową, poprosiła, żeby na siebie uważał i nie nalegała, żeby został.

Nie miał jej tego za złe, w końcu wyglądał... odstraszająco, co najmniej. Nie dziwił się, że nie chciała go w swoim domu.

Nie pożegnał się z Kavehem i Faruzan, tylko wymknął się za bramę i zniknął w chmurce dymu. Nie chciał, żeby musieli na niego patrzeć.

Zaczął zastanawiać się, co to było. Co stało się tej nocy... zaczynał podejrzewać, że w jakiś sposób dwie rzeczywistości się na siebie nałożyły. Może ktoś z Rtawahistu mógłby mu to wytłumaczyć... ale kto?

Wrócił do obozu gdy było już późno, gdzie zastał opiernicz od Pierro, raport o wykonanych zadaniach od zbitego chojraka i kolację. Aether'a zastał śpiącego na słomkowej macie, którą dostał. Od pomocnika dowiedział się, że blondyn niczego nie próbował i był całkiem rozmowny.

- Zabieramy się do Snezhnai pojutrze. - szepnął, siadając koło blondyna, kiedy zostali sami - Co cię podkusiło, żeby mnie zostawić? Może lepiej, co cię podkusiło, żeby mnie w ogóle ratować? Nie cierpię cię, chociaż cośtam mi pomogłeś...

Wyjął Kapsułę i spojrzał w nią jeszcze raz. Jego ulubiony moment stanął mu przed oczami, kiedy napawał wzrok sylwetką stojącą naprzeciw niego na kładce. Opuścił Kapsułę i zaśmiał się pod nosem...

I zamarł.

To... to jest tylko halucynacja, prawda?

W tył czasu - Genshin Impact AU [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz