66. Godny przeciwnik

422 38 9
                                    

Erwin pov:

- Erwin...- Usłyszałem szept Grzesia, który pociągnął mnie za rękaw.

- Tak?- Spytałem rozdrażniony, co zapewne zostało przez niego zauważone, bo mówił cicho i ostrożnie, aby nie pogorszyć mojego zirytowania.

- Jestem zobowiązany go zabrać na komendę, gdyż jest poszukiwany.

- CO?!- Spytałem, prawie krzycząc, z niedowierzaniem.- Za co?!- Zerwałem się na nogi.

- Uczestniczył w licznych strzelaninach, jako wsparcie dla jakiejś z grup przestępczych...- Mówił cicho i niepewnie.

- Siedź tu, zaraz to z nim wyjaśnię.- Powiedziałem, nie kryjąc się już ze swoim gniewem.- Nicollo! Wydaje mi się, że mamy do pogadania...

U chłopaka można było zauważyć obawę, przed spotkaniem ze mną w cztery oczy. Ale to dobrze, bo sobie na to zasłużył.

- Co jest?- Spytał Vasquez.

- Poczekajcie tu chwilę. Daj mi klucze do zaplecza.- Wyciągnąłem rękę w jego stronę. Wiedziałem, że nie jest to rozmowa, którą mógłbym w spokoju przyprowadzić, mając z tyłu głowy, że słuchają tego nasi przyjaciele i mój chłopak.
W dodatku ukrywałem przed Montanhą fakt, że te osoby należą do Zakszotu, więc sensowna i szczera rozmowa byłaby niemożliwa.

- Erwin.- Grzesiu złapał mnie za rękę, gdy miałem już iść.- Nie przesadzaj, dobrze?

- Postaram się.- Odpowiedziałem chłodnym głosem, odtrącając jego dłoń, a sam zmierzyłem w stronę Carbo, powolnym krokiem.
Gdy znalazłem się obok niego, złapałem go za rękę i pociągnąłem za sobą.

Stanęliśmy przed drzwiami, gdzie przyłożyłem rękę do czytnika, wpisałem kod i przekręciłem klucz. W ten sposób znaleźliśmy się w Zakszotowej części Burger Shota.

Pokój był mały i nie zawierał żadnych nadzwyczajnych rzeczy.
Sporej wielkości szafka, kanapa i dwa fotele naprzeciwko siebie, po których środku znajdował się stolik.

- Siadaj.- Powiedziałem, wskazując na siedzenie. Tak też zrobił.

- Nie wiem, co ten pies ci nagadał, ale wiedz, że pierdoli głupoty.

- Będziesz go teraz obrażać, tak? Nicollo, nie pogarszaj swojej sytuacji, bo i tak jest tragiczna.- Ściągnąłem okulały, położyłem je na stole i wpatrzyłem się mu w oczy.

- Dobrze, przepraszam. W takim razie co tym razem ode mnie chcesz?- Spytał, zlewającym tonem.

- Powiedz mi, czemu nic mi nie wiadomo o twoich strzelaninach?

- A myślisz, że skąd biorą się moje zdolności? Zresztą nie muszę ci nic mówić.

- Tak właściwie, to musisz.

- Bo? Nie ukrywajmy się. Przecież oboje wiemy, że to ja jestem silniejszym, więc tak naprawdę nie możesz mi nic zrobić. Nie w sytuacji jeden na jeden.

- Tak?- Wstałem i chwyciłem za nóż.

- Dokładnie.- Również złapał za swoją broń. Oboje byliśmy przygotowani na prawdopodobny rozwój sytuacji.

Wtem do pokoju wparował Montanha.

- Co ty tu kurwa robisz?- Spytał Carbo.

- Kurwa, Erwin miałeś załatwić to na spokojnie.- Powiedział, widząc, że oboje mamy w ręce bronie.

- Niestety, sprawy potoczyły się w niekorzystny sposób.- Powiedziałem i wyciągnąłem rękę w jego stronę.- Ale skoro już tu jesteś, to chodź do mnie i zostań z nami.

Montanha, chwycił moją dłoń, a ja przyciągnąłem go do siebie i ponownie usiadłem, aby posadzić go na kolanach.

- Wyrażam sprzeciw.- Wypowiedział się Carbo.- Miało być jeden na jeden.

- I będzie, ale najwidoczniej nie tutaj. Jutro, zakon, dziewiąta rano. Stawka...

- Stawkę ustalam ja.- Przerwał mi.- Jeśli wygrasz ty, odwale się od ciebie i Montanhy już na zawsze i będziesz mógł wszczepić mi GPS-a oraz inne gówna, jakie tylko sobie zażyczysz, a wiem, że od dawna chciałbyś to zrobić. Będę cały na twoje rozkazy.

- Ale ty wiesz, że nie wygrasz?- Powiedziałem, drwiącym i pewnym siebie głosem.

- To się jeszcze okaże. Jeśli wygram ja, Zrywasz jakikolwiek kontakt z twoim chłopakiem i dajesz mi działać po swojemu.

- CO?!- Gregory zerwał się z siedzenia.- Erwin nie zgadzaj się. To jest cho...

- Dobrze.- Odparłem ze spokojem, przerywając brunetowi.

Na twarzy Carbo, pojawił się uśmiech. Zapewne spodziewał się prostej wygranej, jednak ja nie miałem zamiaru dać się tak łatwo.

- Za bardzo ryzykujesz.- Powiedział do mnie Montanha, a ja tylko oparłem głowę o ręce i z uśmiechem wpatrywałem się w podłogę, unikając wzroku obydwu z nich.
Moje serce biło piekielnie szybko z ekscytacji. W końcu miałem możliwość zawalczyć z kimś, godnym mnie i to bez żadnych ograniczeń. W końcu walka była o Grzesia.

Czułem, jak moje oddechy przyjaźnie przyspieszają, jakbym zażył jakiś mocny narkotyk.
Nie przeszkadzał mi już ból w oczach zwykle sygnalizujący, zbliżający się brak kontroli nad sobą.

Olałem też fakt, że może mnie w tym stanie zobaczyć któryś z moich znajomych, w tym mój chłopak. W końcu teraz liczyło się tylko jutro.

- Może tego nie wiesz, ale twój chłopak jest zbyt narwany, żeby teraz odmówić. Zresztą Honor by mu na to nie pozwolił. W końcu szef musi być silniejszy od członków grupy.- Powiedział drwiącym tonem Nicollo, po czym wstał.- Widzimy się jutro, szefie. Tylko nie próbuj uciec.- Odparł ze spokojem, którego jeszcze jutro miał pożałować, po czym wyszedł z pokoju.

- Szef?- Montanha spytał, zdziwiony słowami Carobnary. Złapał za moją głowę, obracając ją w swoją stronę i popatrzył się na mnie. W jego oczach dostrzegłem przerażenie, zapewne spowodowane zaczerwienieniem okolic moich oczu.

- Dokładnie. Poznałeś właśnie naszego głównego strzelca- Nicollo Carbonarę. Chłopak ma talent, nigdy nie chybi.- Mówiłem, nie zważając na konsekwencje z dumą i uśmiechem na twarzy.

Zapewne chłopak połączył sobie w głowie, że jest to ta osoba, która szczerze go nienawidzi, ale w moim obecnym stanie wisiało mi to, czy zna jego tożsamość.

Wtem do sali wparował Laborant, który zapewne dowiedział się już o całym zajściu.

- Grzegorzu, prosiłbym cię o opuszczenie pomieszczenia.- Powiedział spokojnym głosem.

- Nie zostawię go.- Powiedział stanowczo.

- W takim razie się odsuń.- Po tych słowach brunet puścił moją twarz, a ja ponownie schowałem ją w rękach, wpatrując się w ziemie.

- Erwin, podchodzę.- Zakomunikował Quinn, po czym poczułem, że zakłada na mojej szyi, rękach i nogach zabezpieczenia. Nie przeszkadzało mi to, gdyż o dziwo nadal zachowywałem świadomość, a ostatnie co chciałem, to ich zranić.

- Co mu robisz?- Spytał się, zaniepokojony.
Nie dziwię się reakcji, gdyż wyglądało to tak, jakby jakaś nieznajoma dla niego osoba porywała mu chłopaka.

- Jestem przyjacielem. Nic mu nie zrobię.- Zapewnił.- Erwin kontaktujesz, prawda?

- Dokładnie.- Odpowiedziałem, rozbawionym głosem. Nie wiem dlaczego, ale cała ta sytuacja nieźle mnie bawiła.

- Uśpię cię i zawiozę do domu, dobrze?

- Yhm.- Odburknąłem. Wisiało mi to, co zrobi. Chciałem, żeby jutrzejszy dzień przyszedł jak najszybciej. Dlatego właśnie wystawiłem w jego stronę jedną rękę.

- Dziękuję za współpracę.- Powiedział, po czym nie zauważając, nawet kiedy mnie ukuł, a ja natychmiastowo odpłynąłem.

Miłość pod maską- MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz