63. Nie igraj z ogniem

526 40 5
                                    

Montanha pov:

- No, Grzesiu.- Zwrócił się do mnie złotooki.- Daj ręce, odwiąże cię.

- Nie wykorzystasz momentu, w którym masz mnie bezradnego, tylko dla siebie? Nie poznaję cię.- Postanowiłem się z nim poprzekomarzać.

- Uważaj, co mówisz, bo jeszcze się skuszę.- Uśmiechnął się i złapał za kajdanki w celu ich rozkucia.

- Właśnie dlatego się nie pilnuje. W końcu nie każdy może cię doświadczyć. Mogę czuć się wyjątkowy.- Uśmiechnąłem się chytrze.

- Nie igraj z ogniem Montanha, stąpasz po cienkim lodzie, ledwo sobie odmawiam.- W tej chwili, byłem już wolny, więc wstałem i stanąłem naprzeciwko chłopaka, wpatrując się mu głęboko w oczy.
Widać w nich było wielkie pożądanie, jednak oboje widzieliśmy, że nie wypada mu robić tego typu rzeczy w czasie swojej "pracy". To właśnie było w tym wszystkim najlepsze. Widok bezradnego Knucklesa, który pomimo, że ma coś na wyciągnięcie ręki, nie może tego dostać. Niecodzienne i piękne uczucie doprowadzić go do takiego stanu

- W takim razie przestań się zapierać i się zgódź. Chyba że nie przystoi. W końcu jesteś w bazie, na robocie.- Nie przestawałem go prowokować.

- Zamknij się już.- Powiedział, po czym wbił mi się w usta, popychając mnie do ściany.

Nie spodziewałem się, że ktoś taki, jak on, ulegnie prowokacji, jednak widocznie przeceniłem jego umiejętności, więc pomimo początkowego szoku, odwzajemniłem pocałunek.

Jeszcze nigdy nie całował z takim pożądaniem, jak teraz i muszę przyznać, że mu to wychodziło.

- Do czego ty mnie doprowadzasz?- Spytał, gdy się od siebie oderwaliśmy.

- Sam nauczyłeś mnie manipulacji, więc teraz nie narzekaj.

- Tylko nie licz na razie na nic więcej. Już i tak pozwoliłem sobie na zbyt dużo.

- A co cię blokuje?- Złapałem go za podbródek, tym samym zmuszając go do patrzenia mi prosto w oczy.

- Grzesiu, naprawdę nie mogę...

- Skarbie, oczka ci latają... Powiedz mi to, patrząc się na mnie. Widząc, co tracisz.- Nie dawałem za wygraną. Widok Erwina, który nie może powstrzymać się od upragnionego działania, był nieziemski.
Widziałem, już co takiego dostrzegał w torturowaniu ludzi za pomocą samych słów. Chciałem, żeby satysfakcja, którą w tym momencie odczuwałem pozostała jak najdłużej, a z sekundy na sekundę coraz bardziej się powiększała.

- Jesteś okrutny, wiesz?- Złapał mnie za talie.

- Uczę się od najlepszych.- Delikatnie włożyłem dłoń pod jego koszulkę.

- To zachodzi za daleko. Takie sprawy w domu, dobrze?- Powiedział, łapiąc rękę, która znajdowała się na jego ciele.

- Niech ci będzie...- Niechętnie puściłem jego podbródek i pozwoliłem mu się odsunąć. Byłem usatysfakcjonowany stanem, w jaki go wprowadziłem.

- Wróć już do domu.- Poprosił.

- Nie mogę zostać?

- Po co? I tak nie mogę puścić cię do funkcjonariuszy, a Andrewsa nie chciałbyś widzieć.

- Co mu zrobiliście?

- Nie jestem pewny. Jest w ciężkim stanie, ale żyje.

- Erwin...- Westchnąłem.- Czy ty nie możesz sobie odpuścić tego typu rzeczy?

- Na razie, mam zamiar zrobić sobie wolne na parę dni, kiedy Alex będzie zdrowieć.

- A twoja rozmowa z Hankiem?

- Odbędzie się, ale będzie bez żadnego podsłuchu i podglądu. Musimy sobie wyjaśnić parę kwestii w cztery oczy.

- Nic mu nie zrobisz?

- Przecież nie mogę. Specjalnie dla ciebie odpuściłem karę.

- Dziękuję...

- San cię odwiezie do domu. Zobaczymy się jutro. Załatwię sobie 3 dni tylko dla nas, z dala od Zakszotu. Pojeździmy na patrolach i spędzimy razem czas w ciekawy sposób, dobrze?

- Z chęcią.

- A teraz przykro mi, ale muszę cię uśpić. Nie możesz poznać lokalizacji.

- Rozumiem.- Wystawiłem rękę, a siwowłosy wbił w mi w nią strzykawkę z płynem.

- Do zobaczenia. Śpij dobrze, słodki książę.- Uśmiech Erwina był ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłem przed zaśnięciem.

***


Zostałem przetransportowany do domu, po czym położyłem się spać, jako że okazało się, że spędziłem w bazie Zakszotu cztery godziny i wróciłem w nocy.
Nie było tam okien, a czas leciał szybko, przez ciągłe zajęcie, więc jakoś nie zdziwił mnie fakt, że było już tak późno.

Zasnąłem w chwilę, przez zmęczenie.
Naprawdę podziwiałem Erwina, który spędza cały swój czas w takim trybie życia, po czym przychodzi do domu i ma jeszcze na cokolwiek siłę.
Być może miał to już wyrobione, być może po prostu świetnie ukrywał zmęczenie.

Zacząłem rozumieć, skąd brały się jego humory, gdy wracał z "pracy".
Dlatego właśnie uznałem, że to wolne pozwoli mu wreszcie odpocząć i spędzić czas razem ze mną.

*kolejny dzień*

Obudził mnie dźwięk ściągania butów. Mogłem się spodziewać, że jest to Erwin, który w końcu wrócił z roboty.

Wygrzebałem się z pościeli i sięgnąłem po telefon, aby sprawdzić godzinę, bo patrząc za okno, był wczesny ranek.
Chciałem mieć jakiś powód do wypowiadania Erwinowi, jaki to on jest nieodpowiedzialny, że wraca tak późno i wymusić na nim pójście do spania. Pójście do spania w moich ramionach...

Była czwarta rano, co oznaczało, że siwowłosy plątał się gdzieś ze współpracownikami przez ostatnie 5 godzin.

Podniosłem się z łóżka i w samych bokserkach i kapciach ruszyłem chwiejnym, nieenergicznym krokiem, w jego stronę.
Chciałem szybko zaciągnąć go do spania, więc nie opłacało mi się już ubierać.

- Masz strasznie lekki sen, wiesz?- Powiedział, słysząc moje kroki.

- Jestem policjantem, wiesz?- Mówiłem, ospałym głosem.

- Brzmisz, jakbyś nieźle zachlał.- Zaśmiał się.

- Odwozisz mnie do domu o 23, budzisz o czwartej rano i jeszcze narzekasz, że jestem rozespany... Powiedz mi lepiej, co ty robiłeś przez całą noc, że cię nie było?

- Chciałem wszystko załatwić, żeby przez następne dni mieć czas tylko dla ciebie. Zresztą nie jestem śpiący, potrafię nie spać przez parę dni z rzędu. Moja praca tego wymaga.

- Nawet mnie nie denerwuj i maszeruj do łóżka. Wiesz, jakie to jest niezdrowe?- Rzuciłem, oskarżająco.

- A ty co, moja mama?- Ponownie się roześmiał.- Już idę, jak tak ci na tym zależy.

Po tych słowach ruszył w moją stronę i wyszedł zza ściany.
Stanął naprzeciwko mnie, a pomiędzy nami było jakieś pół metra odstępu.

Siwowłosy przeskanował mnie wzrokiem, a na jego twarzy pojawiło się podekscytowanie obecną sytuacją i charakterystyczny dla niego cwany uśmieszek.

- Grzesiu, najpierw kusisz mnie swoją osobą w pracy, a teraz masz jeszcze czelność stawić się przede mną w samych bokserkach? Ty się o coś prosisz.- Zmniejszył dzielący nasz dystans.

- Chcę ci przypomnieć, kto jeszcze nie dawno był potulny, jak owieczka.- Wypomniałem mu sytuację sprzed paru dni.

- A ja chcę ci przypomnieć, co ci po tym powiedziałem. To miało się więcej nie powtórzyć, a teraz jestem napalony, jak nigdy i mam zamiar odwdzięczyć ci się za twoje prowokacje.- Złapał mnie za talię i poprowadził przez korytarz do pokoju.

Zostałem posadzony na skraju łóżka, a Erwin, kucnął przede mną i złapał za moje kolana, aby następnie je rozszerzyć na boki.

Jego wzrok powędrował prosto w moje oczy, za to ręce wędrowały po wewnętrznej stronie mojego uda, coraz to dalej.

Zapewne zobaczył we mnie pragnienie, którego nie starałem się już ukrywać.

- No cóż, Grzesiu.- Powiedział, wstając. Zdziwił mnie ten nagły zwrot akcji.- To będzie dla ciebie kara za twoją wczorajszą zabawę moimi uczuciami.

- Żartujesz sobie?- Spytałem zniesmaczony brakiem zakończenia.

- Niestety, ale nie dane będzie ci dzisiaj zaznać moich zdolności. Not today.- Uśmiechnął się, dumny z siebie.- Nie warto ze mną zadzierać, królewiczu.

- I kto tu jest okrutny...

- Jak będziesz grzeczny, dostaniesz nagrodę. Jak sam mówiłeś: Nie każdy może mnie doświadczyć.- Zacytował moje wcześniejsze słowa.- Musisz sobie na mnie zasłużyć.- Odwrócił się w stronę drzwi i ruszył w stronę wyjścia.- Jak, już mówiłem. Nie potrzebuję snu, za to ty wypocznij przed pracą, bo będziesz mi później zdychał.

Zanim całkowicie usunął się z mojego zasięgu, złapałem go za rękę.

- A chociaż wspólny patrol?- Poprosiłem.

- 10-2, sierżancie Montanha.- Zaśmiał się i wyszedł.

Miłość pod maską- MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz