80. .- -.. ..

379 26 8
                                    

Erwin pov:

- To jest twój zasób krwi.- Narysował linie z kreską na środku.- Po lewej stronie jest to, co sprawia, że jesteś bardziej "ludzkim" Erwinem, o ile można tak to nazwać, a to po prawej jest związane stricte z twoją rodzinną stroną. Przez długi czas cię obserwowałem i sprawdzałem, jak to zmienia się na przestrzeni czasu.
Podczas gdy tracisz nad sobą kontrolę, ta linia przesuwa się w prawo, co znaczy, że twoja krew zamienia się w jakiejś części na tę ze "specjalnymi" właściwościami, a gdy wrócisz do siebie, proporcja się wyrównuje...
A przynajmniej tak było, bo z każdym razem, ten punkt startowy jest coraz bardziej przesunięty w prawo.- Zrobił kolejne dwie kreski.- Dodatkowo ważne jest zauważyć, że jeśli twoja krew w całości się zmieni na jeden z jej rodzajów, to zostanie taka na zawsze, czyli nie będziesz mógł wrócić do siebie. Oznacza to, że za każdym. Razem. Jesteś. Coraz- Zrobił kolejną kreskę.- Bliżej.- Jeszcze jedną- do - I kolejną.- utraty siebie.- Na koniec rzucił pisakiem o tablicę.- Rozumiesz?- Spytał.

- No ale w takim razie nie możecie po prostu tego jakoś zatrzymać? Przecież Erwin brał jakieś tabletki. Nie pomagały?- Spytał Gregory.

- To średnie rozwiązanie.- Labo pokiwał przecząco głową. - Rzecz w tym, że tu trzeba równowagi. Skala nie może przeważyć się całkowicie w tę stronę, bo wtedy ta powiedzmy "bardziej ludzka" krew nie da rady utrzymać ciała i organów przystosowanych przez te wszystkie lata do czegoś silniejszego, co może skutkować śmiercią.

-Chcesz powiedzieć, że jedynym sposobem na uniknięcie problemów jest samokontrola Erwina?- Ponownie wtrącił się Monthana.

- Yhm.- Potwierdził.- z tego powodu.- Chłopak sięgnął do torby.- Erwin, prosiłbym cię o pozostanie w bezruchu i nieutrudnianie moich obowiązków.- Wyciągnął zabezpieczenie na moją szyję, które przypominało coś w stylu elektrycznej obroży, której rzekome "kontrolowanie bezpieczeństwa" opierało się tylko i wyłącznie na bólu. Widząc to urządzenie, zerwałem się z krzesła i przesunąłem się wgłąb pomieszczenia.- Pozwól, że cię zakuję.- Michael zrobił krok w moją stronę.

- E! Nie będziesz tu nikogo skuwał!- Gregory zatrzymał Laboranta, odgradzając go ode mnie ręką.-Erwin jest w stanie nad sobą zapanować.- Obrócił głowę w moją stronę.- Prawda?- Zwrócił się do mnie, dodając mi otuchy i nieco mnie uspokajając.

-Yhm.- Wymamrotałem niepewnie.

- Powiedzmy, że wam ufam...- Odparł chłopak i schował sprzęt. - Ale żeby zminimalizować ryzyko, masz trzymać się z daleka od wymagających treningów, rozumiesz Knuckles?

- Potrafię sam się sobą zająć i stwierdzić co jest konieczne, a co jest głupotą. To polecenie zaliczam do tej drugiej kategorii. Potrzebuję być silniejszy, aby móc obronić nie tylko siebie, ale i was. A teraz jakbyś mógł.- Prześlizgnąłem się najpierw obok Monthany, a potem obok Heidi i Quinna.- Chcę pobyć sam.- Odparłem, zmęczony lawiną złych wieści, jaka na mnie spadła. Wyszedłem z pomieszczenia, trzaskając za sobą drzwiami, aby zagłuszyć protest Michaela, gdyby taki wystąpił.

***

Właśnie sięgałem po kolejną porcję metaamfetaminy, na której ciągnąłem ostatnie godziny, pracując w pełnym skupieniu, aby poznać lokalizację mojego celu (chociaż tak właściwie, to ja byłem jego celem).
Nie zauważyłem, nawet kiedy przy moim biurku pojawił się San.

- Jak się czujesz?- Spytał, napiwszy się łyku napoju wysokoprocentowego.

Oderwałem swój wzrok od komputera i przeniosłem go na mężczyznę.
- Drzwi są od tego, żeby w nie pukać, nim się wejdzie...- Odparłem luźno.- Dobrze.- Odpowiedziałem na jego pytanie, podnosząc opaskę z mojego oka, aby pokazać mu, że rana prawie się już zagoiła.

-Nie pytam o to. Przewidywalne było, że zdążyłeś się już zregenerować. Pytam o samopoczucie.

- Bywało lepiej. - Rzuciłem i wróciłem uwagą do monitora... a przynajmniej chciałem wrócić, bo nie pozwalał mi na to wzrok chłopaka, oczekującego na bardziej złożoną odpowiedź.
Westchnąłem i odepchnąłem fotel, na którym siedziałem od stołu.- Szczerze? Jest fatalnie. Mam ciągłe wrażenie, że jestem obserwowany. Głowa mi pęka od nadmiaru bodźców. Coś mi się pierdoli. Mam wrażenie, że słyszę jakieś dźwięki, jednak rejestr tego nie łapie.

-Brałeś pod uwagę ultradźwięki? Mówiłeś, że kiedyś posługiwałeś się tak owymi, bo tylko Ty z twoim bratem mogłeś je słyszeć.

- No właśnie. Tylko ja z moim bratem.- Powtórzyłem zrezygnowany po nim.- Nie ma szans, żeby on też miał taką możliwość.

- Wiesz... może i nie jest w stanie ich zrozumieć, ale...

- Ale może je wysyłać...- Dopowiedziałem olśniony i wyciągnąłem kartkę.- Powtarzalna sekwencja. To kod Morse'a- Odparłem i zacząłem rozpisywać kropki i kreski.

".- -.. .."

-Huh? "adi?"- Spytał zdezorientowany San.

-adi, adi, adi, adi...-powtarzałem w rytm nadawania sygnałów.

- Di a!- Wykrzyczał rozentuzjazmowany poprzez rozwiązanie zagadki Thorinio.- Kurwa Dia...- Jego radość zniknęła, gdy tylko dotarło do niego znaczenie tego słowa.

- Dia, zgłoś- Powiedziałem na radiu, modląc się w środku, żebym otrzymał odpowiedź zwrotną.

- Jestem trochę zajęty. Mamy syf na celach, bo nijakiemu Thorinio
zachciało się wyjść na przerwę. Co chcesz?- Usłyszałem i odetchnąłem z ulgą.

- Udaj się, proszę do Vasqueza. Niech cię przypilnuje przez najbliższy czas.- Poprosiłem, chcąc zapewnić mu jakiekolwiek bezpieczeństwo.

Po tej sytuacji poszedłem się jeszcze do Carbonary i Laboranta, aby przekazać im otrzymaną wiadomość.

Po rozmowie z Michaelem, chłopak zakazał mi wracać do roboty i zmusił do pójścia spać.
Mimo że była dopiero 22, Quinn nakłonił mnie do odpoczynku, lecz przy tym obiecał, że jeszcze jeden dzień będę się oszczędzał i da mi spokój z moją regeneracją.

Monthana przez wczesną godzinę nie zdążył nawet wrócić ze służby, więc tym razem niestety musiałem położyć się sam. Chłopak miał urwanie głowy jako nowy szef LSPD. Mimo że Zakshot nie ukazywał się dzisiaj w mieście, to wciąż istniało mnóstwo innych grup i innych problemów, jakie musiał rozwiązać.

Umyłem się, przebrałem, zmieniłem bandaże i wskoczyłem pod ciepłą kołdrę w moim i Gregory'ego pokoju.
Miałem szczerą nadzieję, że tej nocy będę mógł ponownie cofnąć się paręnaście lat wstecz i jeszcze chociaż raz znaleźć się w miejscu z mojego dzieciństwa.
Pomimo chęci czekania na chłopaka, wiedziałem, że jeśli przedstawiłbym mu moje pragnienia dotyczące powrotu w tamte miejsca, wybiłby mi ten pomysł z głowy i zapewne zakazał pójścia spać, twierdząc, że wspominanie mojej przeszłości to jedna z gorszych rzeczy, jakie mogę obecnie zrobić. Być może miał rację, a rozdrapywanie starych ran nie należało do najrozsądniejszych pomysłów, jednak mimo przewagi trudnych chwil, jako dziecko miewałem również te, podczas których najchętniej zatrzymałbym czas. Tak bardzo mi ich brakowało...
Nie czekając więc na powrót Monthany, po całym dniu harowania padłem, jak zabity.

Miłość pod maską- MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz