16. Żyję

608 42 9
                                    


Montanha pov:

Obudził mnie głos mężczyzny. Znajdowaliśmy się w helikopterze Zakszotu.

- Dolatujemy. Oddam ci ciało Nayeon, a ty grzecznie zgłosisz to na komendę. Byłoby miło, gdybyś nie gadał o tym, co widziałeś i o nas zbyt dużo.

- Yhm.- Powiedziałem sennym głosem.- Czekaj, a co z Mią Morgan. Oddacie nam jej ciało? - Spytałem.

- Eee... No ta... - Przerwał.- Niedługo się coś załatwi.

- Ej, a którą mamy godzinę?

- Nie jesteśmy na ty! Zajebać cię?- Popatrzył się na mnie wkurzony, a ja zamarłem ze strachu.- 12.30.

Postanowiłem, że nie będę się już odzywać. Nie było sensu go denerwować, widać było, że był nie w humorze. Zresztą dolatywaliśmy już na komendę Mission Row, więc lepiej było przemilczeć resztę trasy.

Helikopter zaczął powoli obniżać lot, aż wylądował przed wejściem.

- Wysiadaj. Do zobaczenia.- Powiedział do mnie, a ja wykonałem polecenie i zacząłem zbliżać się w kierunku komendy.

Poczułem wiatr pochodzący od śmigła helki, co oznaczałoby, że maszyna odlatuje. Nie miałem już siły, żeby się upewniać, czy rzeczywiście odleciał, więc po prostu wszedłem na komendę.
Rozglądałem się naokoło, idąc w stronę dzwonka, po czym go wcisnąłem.

Na wezwanie zareagował Capela. Podszedł w moją stronę z głową w papierach.

- W czym mogę pomóc? Proszę szybko. Prowadzę poszukiwania.- Mówił obojętnym i zlewającym tonem.

- Um... cześć?- Powiedziałem cicho przez zmęczenie.

Oficer spojrzał się na mnie z niedowierzaniem. Zapewne myślał, że już nie żyje.

- 412, mam żywego Montanhę na komendzie. - Zgłosił na radiu. Po czym zapytał:
- To na pewno ty? Jakim cudem żyjesz?!

- No ta, jestem cały i zdrowy. Nie uśmiercaj mnie tak szybko. - Uśmiechnąłem się. - Niestety druga porwana osoba jest martwa i nie odzyskałem ciała Mii...

- Weź się tym nie przejmuj. I tak jest o wiele lepiej, niż się spodziewaliśmy. - Podbiegł do mnie. - Jesteś cały?

Milczałem.

- Pokaż się.- Zmarszczył brwi, a ja podwinąłem do góry koszulkę. - Jakim cudem ty żyjesz? - Zapytał, drżącym głosem, widząc moje obrażenia.
Nie potrafiłem nic odpowiedzieć, więc po prostu wzdrygnąłem ramionami pokazując, że też nie mam pojęcia.

Oboje staliśmy, przez chwile niedowierzając. Nie byliśmy w stanie nic powiedzieć.

- Capela. Czy mógłbyś zabezpieczyć ciało i zabrać mnie na szpital? - Spytałem, powstrzymując łzy.

- Już cię wezmę. Daj mi chwilę. - Otrząsnął się, odebrał ode mnie ciało Nayeon i wybiegł z nim, wgłąb komendy.

Czekałem na niego w wejściu. Czułem, jak wszystko mnie boli, a teraz gdy sytuacja się nieco uspokoiła, moje cierpienie tylko się powiększyło.
Napiąłem całe ciało, chcąc uspokoić trochę to uczucie.

Stałem i patrzyłem w dół. Byłem zmęczony i obolały.
Powoli pojawiały się u mnie problemy z samodzielnym ustaniem na nogach. Możliwe, że środek, który mi podali, przestawał działać.
Oparłem się o ścianę, wiedząc, że zaraz się przewrócę, jeśli tego nie zrobię.

Wtem, wpadł Dante. Gdy zobaczył mnie w tym stanie, zabrał mnie pod pachę i nic nie mówiąc, zaprowadził mnie na szpital, który na szczęście, był teraz na komendzie.

- Potrzebujemy lekarza! Pilnie!- Krzyknął.

- O co chodzi?- Podbiegła Maryjka.

- Spotkanie z Zakszotem...- Odpowiedziałem.

- Proszę przejść do sali operacyjnej. Tam sobie wszystko przebadamy. - Mówiła uspokajającym głosem.

Zrobiliśmy to, o co nas poprosiła, co zajęło nam trochę czasu, przez mój stan. W dodatku ciągle czułem, że słabnę.

- Połóż się tu. Ja poczekam na zewnątrz. Po badaniach ktoś będzie cię musiał przesłuchać, okej?

- Ta, nie ma sprawy.- Powiedziałem zachrypniętym lekko głosem.

Po tych słowach Capela wyszedł z sali, mijając się w drzwiach z medyczką.

- Co panu jest? - Mówiła, ściągając mi koszulkę.

- Poparzenia, trucizna, masowe rany, porażenie prą...

- O boże...- Przerwała mi, widząc moje ciało. - Jak... Jak ty to przeżyłeś? - Mówiła z przerażeniem w głosie.

Milczałem. Sam nie znałem odpowiedzi na jej pytanie.
Docierało do mnie właśnie, jak bardzo źle jest.

Dziewczyna zaczęła podłączać mi masę kabli, która miała, za zadanie zmierzyć wszystko, co się da.
Na ten widok oddech kilkukrotnie mi przyśpieszył. Przypomniało mi się, jak napastnik rozciął mi koszulkę i podłączał coś do moich pleców. Przypomniało mi się, jak prąd przechodził całe moje ciało i jak zamaskowany mężczyzna powoli podnosił jego moc.

Ona, widząc to, podeszła do mnie i chwyciła mnie za rękę, mówiąc:
- Musisz się uspokoić. Robię to, żeby sprawdzić twój stan.

Słysząc jej głos, lekko się uspokoiłem, odciągając się od tamtych myśli.

Wtem usłyszałem pikanie dochodzące od jednej z maszyn.
Złe wspomnienia sprzed dnia ponownie wróciły, a ja jeszcze raz wpadłem w panikę.

- Capela, podejdź do nas, proszę. - Słyszałem, stłumiony głos medyczki.

- Co jest? - Wbiegł roztrzęsiony do pomieszczenia.

- Uspokajaj go. Widzę, że dużo przeżył, a ja z pacjentem w takim stanie nic nie zdziałam, bo mi zejdzie na miejscu. - Powiedziała, po czym poczułem, jak Dante chwyta mnie za rękę i głaszcze ją, uspokajająco.

- Jest okej stary. - Usłyszałem i wróciłem myślami do rzeczywistości.

Zobaczyłem, jak lekarka podbiega do pikającej wcześnie maszyny.

- Powiesz mi, co to za substancja w twojej krwi? - Spytała się mnie.
Mogłem podejrzewać, że to przez nią byłem w stanie się poruszać i to przez nią przeżyłem.

- Nie, a o co chodzi.- Skłamałem, przypominając sobie słowa napastników.

- O kurwa, zniknęła. - Powiedziała.

- Może ci się wydawało. - Rzekł Dante. - To nie jest teraz ważne. Sprawdź, co mu jest.

Dziewczyna przez następne 5 minut chodziła po sali, od ekranu do ekranu i coś zapisywała. Na koniec odłączyła ode mnie wszystkie kable.

- Wstań, proszę. Muszę coś sprawdzić. - Poprosiła.

Podniosłem się z łóżka, z bólem, a następnie z niego zszedłem. Po czym poczułem, jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa. W ostatniej chwili zostałem złapany i odłożony na łóżko.

Na twarzy dziewczyny pojawiło się zmartwienie. Ponownie coś napisała i ustawiła mnie na łóżku.

- Trzeba operować. Nie ma pewności czy przeżyjesz. Panie Capela, musi pan wyjść z sali.

Chłopak zdenerwował i zasmucił się, jednocześnie powstrzymując łzy. Tak samo z resztą było w moim przypadku.

- Czy... czy to konieczne? - Spytałem.

- W przeciwnym razie prawdopodobnie nie przeżyjesz do jutra, a dzięki temu być może staniesz kiedyś na nogi.

Dante, słysząc to, był bliski uderzenia w medyczkę.
- Jak kurwa umrze? Przecież on jest jebanym oficerem w LSPD. Nie może trafić na wózek!

- Przestań! To nie jej wina!- Krzyknąłem na niego.- Czy mógłbym zostać na chwilę sam, żeby to przemyśleć?

- Tak, jasne. Daj znać za maksymalnie 30 minut. Przed operacją przyjdzie jeszcze ktoś z policji i cię przesłucha. - Po tych słowach oboje wyszli z pomieszczenia.


Miłość pod maską- MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz