1. Veronica

1.9K 70 102
                                    

Zaklęłam pod nosem, potykając się. Dobrze, że przez lata nieporadności wypracowałam refleks, dzięki czemu po prostu pośpiesznie postawiłam kilka kolejnych kroków, drobiąc do przodu. Nie straciłam równowagi, ciesząc się przeogromnie. Wtedy najpewniej roztrwoniłabym mnóstwo czasu na zbieranie dokumentów, które już teraz luźno wystawały z segregatorów, a przy moim upadku z dużym prawdopodobieństwem rozsypałyby się po podłodze.

Gye już nieraz sugerował, abym przerzuciła się na formularze dostępne w plikach sod przechowywanych na przenośnym dysku. Przede wszystkim rozwiązanie to nie wymagało używania papieru, który rzekomo namiętnie marnowałam. Poza tym o wiele wygodniej nosiło się jeden mały flepper niż pokaźne księgi. Owszem, Gye miał sporo racji, z czego zdawałam sobie sprawę, ale ja po prostu nie byłam jak on, więc nie mogłam ot tak wszystkiego zmienić.

Jego umysł funkcjonował odmienie niż mój. Przede wszystkim bazował na chłodnych danych, które łatwo było zarówno znaleźć, jak i zweryfikować. Prawdopodobnie z tego powodu pracował w rachunkowości, zajmując się finansami jakiejś większej spółki utworzonej raptem kilka lat temu w okolicy. Ze mną natomiast było inaczej. Miałam duszę artystki, pozyskując inspirację zewsząd. Wystarczyła krótka wymiana zdań, pobieżny rzut okiem na otoczenie, abym wpadła na kilka, o ile nie kilkanaście rozmaitych pomysłów.

W powietrzu rozbrzmiało kilkukrotne bibnięcie. Domyślałam się, kogo usłyszę, przyjmując połączenie. Znów byłam spóźniona, chociaż wciąż nie minęła piętnasta. Jednak nie istniała realna szansa na pokonanie połowy Dorland w przeciągu pięciu minut. Musiałabym posiadać transmiter cząstek z odpowiednim numerem CHaRIT spersonalizowanym z komputerem w biurze, co niestety wybiegało poza obszar mych możliwości. To nie było bowiem ani moje biuro, ani Viviemei, a dostępna tam przestrzeń pełniła funkcję kawiarni.

Bibnięcia nie ustępowały. Viviemea dobijała się do mnie, a to znaczyło, że już była wkurzona moją nieobecnością, przeczuwając solidne spóźnienie. Ewentualnie właśnie usiłowała poinformować, że zostałam zwolniona i do urządzenia wnętrza dziecięcego pokoiku wybierze kogoś innego. Westchnęłam, impulsem neurotycznym otwierając drzwi swej białej mereny, aerocaru otrzymanego od matki na ostatnie urodziny, choć zakup bez wątpienia sfinansował Gye. Wrzuciłam segregatory na tylne siedzenia, po czym zajęłam miejsce za kierownicą.

- Vieme - mruknęłam, odbierając ten przeklęty komunikator podwójnym stuknięciem w krążek montowany w płacie ucha, który przypominał klips. Isara była stale połączona z flepperem, w związku z czym nie musiałam za każdym razem trzymać komunikatora w dłoni. - Zaraz będę u ciebie.

- Mam nadzieję, bo nie mam zamiaru znów czekać pół godziny - odparła z wyższością kobieta po drugiej stronie.

Nie pomiatała mną, co to to nie. Swoim zachowaniem każdemu usiłowała tylko udowodnić, że jako córka nowego właściciela najpopularniejszego klubu w okolicy może absolutnie wszystko. Przewróciłam oczami, powstrzymując się przed rzuceniem nieuprzejmego komentarza. Wolałam nie psuć doszczętnie naszych relacji, przeczuwając, że dziś i tak zrezygnuje z moich usług. Viviemea była bowiem siostrą mojej najlepszej przyjaciółki, Alcisare i chyba tylko z tego względu w ogóle zgodziła się dać mi szansę.

- Wtedy były korki - przypomniałam, jakby to miało mnie usprawiedliwić.

Ani nie usprawiedliwiło, ani nie zmieniło faktu, że dopiero uruchamiałam pojazd i zdalnego kierowcę, wstukując miejsce docelowe na panelu. Do pokonania miałam drogę długości niepełnego kwadransa, biorąc pod uwagę ruch w tej części Dorland. Wolałam nie kategoryzować miasta na cywilizowane i obrzeża, bo jakby nie patrzeć, obrzeża zamieszkiwali moi rodacy. Z niewiadomego mi tylko powodu Ziemianie stanowczo oraz sukcesywnie w dalszym ciągu odrzucali wszelkie formy pomocy, sprowadzając samych siebie do gett tworzonych w skupiskach przedwojennych budynków.

Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz