62. Veronica

222 30 18
                                    

Określić, jak długo dryfowałam w przestrzeni, było cholernie trudnym, wręcz niemożliwym zadaniem. W pewnej chwili po prostu otworzyłam oczy, a dźwięk cudzej rozmowy dotarł do mego umysłu. Ktoś bodajże pytał o rokowania, co brzmiało trochę, jakbym miała umierać, ale nie to najmocniej przykuło moją uwagę. Ciche, niepozorne kwilenie pomogło mi ostatecznie pokonać barierę dzielącą pustkę od przebodźcowanej wrażeniami rzeczywistości. Gdy tylko uniosłam powieki, moim oczom ukazał się nierealny obraz, przez co krótki moment rozważałam czy nie wpadłam z jednego snu w drugi.

– Vera. – Z lewej strony dobiegł mnie głos kobiety, przykuwając nie tylko moją uwagę. W tym samym momencie, gdy przesunęłam wzrokiem w kierunku wymieniającej mnie z imienia blondynki o aktualnie ciemnych włosach, intuicyjnie wręcz wyczułam wzrok rozmawiającego ze znajomą już pracownicą kliniki mężczyzny. – Jak się czujesz? Boli cię coś? Wyglądasz tak... blado.

Zatroskany głos szturchał delikatnie duszę, wprawiając ją w ruch i przymuszając mózg do dodatkowego wysiłku. Szukając adekwatnych odpowiedzi, musiałam nie tylko mocniej się skupić, ale realnie zmusić własne ciało do podjęcia wysiłku koniecznego, żeby jeszcze je głośno zwerbalizować. Językiem zwilżyłam wargi, odchrząkując słabo. Dawno już nie czułam się taka wypompowana z sił, bo nawet wyrzeczenie jednego słowa stanowiło dla mnie ogromną mordęgę.

– Daj jej odetchnąć, Arleno – upominawczy, męski głos przykuł moją uwagę.

Rejestrując ruch kątem oka, obróciłam się w kierunku mówiącego. Gye zajmował miejsce przy łóżku, u jego szczytu, patrząc na mnie z ojcowskim uczuciem. Jeszcze niedawno sądziłam, że absolutnie go nie zastanę w szpitalu. W końcu miałam być samodzielna i nie z takimi problemami radzić sobie w życiu. Jednak gdy rozchyliłam usta, aby go uspokoić oraz zapewnić, że nic przecież nie szkodzi, a ja nie jestem jeszcze kaleką, dostrzegłam masywną, umięśnioną sylwetkę.

– Neigri...

Oliwkowy wzrok spoczął na mnie natychmiast, co w zasadzie było dość dziwne. Sądziłam, że nie spuści ze mnie spojrzenia, dopóki tkwiłam praktycznie unieruchomiona w łóżku szpitalnym, ale nawet ja nie mogłam konkurować z drobną istotką, którą właśnie zajmował się, bujając na rękach. Ojciec obszedł łóżko, odsłaniając mocniej tę dwójkę, przez co dopiero teraz mogłam dokładniej zobaczyć śpiące maleństwo, które trzymał mój narzeczony.

Zerknął na nią, następnie znów na mnie. Wielokrotnie widziałam już, jak Neigri Yurdan się uśmiecha, ale teraz rozszerzył usta w zupełnie inny, nieporównywalny do poprzednich razów sposób. On naprawdę był przeszczęśliwy oraz zachwycony, co wyczytać dało się z każdego jego ruchu, gestu, a nawet postawionego kroku, kiedy niosąc małą, zbliżył się wreszcie do mnie. Przystanął blisko, pochylając się, abym łatwiej mogła ją obejrzeć.

– Patrz, visyambee – przemówił, zwracając się ewidentnie do córki. – To twoja mama.

Wzruszona wypuściłam powietrze, jakby zbierało mi się na płacz. W zasadzie tak właśnie było, bo w oczach wezbrały łzy. Nagle znajdujący się tuż obok, po mojej drugiej stronie bliscy stracili na znaczeniu. Teraz całą uwagę zagarnęła ta dwójka, choć jeśli miałam być naprawdę szczera, Yurdan też przestał się aż tak mocno liczyć i chyba sam zdawał sobie już z tego sprawę.

– Chciała... – mówienie sprawiało mi trudność, zwłaszcza gdy w gardle panowała pustynia. – Chciałabym...

– Spokojnie, visyam – powiedział. – Jeszcze ją potrzymasz.

– Ale najpierw się może napij – wtrąciła Margo przyjmująca aktualnie postać pracownicy MSP.

Nie pytając, razem z Gye pomogła mi zmienić pozycję. Mechanicznie unieśli część łóżka, abym nie leżała w zasadzie na płasko i nie zadławiła się przy okazji pierwszym łykiem. Przypomnieć sobie nie umiałam, aby zwykła, niegazowana woda bez dodatków smakowała kiedykolwiek wcześniej tak pysznie. Tymczasem ciurkiem opróżniłam szklankę przytrzymywaną z pomocą Margo.

Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz