28. Neigri

348 33 48
                                    

Wszystko zdążało w jak najlepszym kierunku. Ostatnie tygodnie stanowiły obraz prawdziwej sielanki. Praca szła jak po maśle, a obowiązki wypełniałem wręcz z radością, rozwijając Dorland oraz szereg okolicznych miast. Oczywiście, im dalej chcieliśmy ów rozwój wprowadzić, z tym większymi trudnościami się napotykaliśmy. Mnóstwo miast dopiero stawało na nogi, przypominając póki co wciąż jeszcze osadki otoczone niezadowolonymi Ziemianami pełnymi absurdalnych roszczeń, którym nie w smak była cywilizacja. Niemniej jednak wytyczyliśmy już pewien plan działania, rozsyłając wieści przewodniczącym danych rejonów.

Mało tego, Laterna zyskiwała ponownie popularność. Klub odwiedzało coraz więcej osób, nie tylko wśród Zaziemców. Podczas ostatniej wizyty dojrzałem także bawiących się Ziemian. Pomysł podsunięty przez moją małą pyskulę zaskutkował, odnosząc, powiedziałbym wręcz, horrendalny sukces. Może mieszkańcy gett otaczających Dorland nie zwalali się do nas masowo drzwiami i oknami, aczkolwiek wbrew pozorom, a także jednodniowym obcinaniu cen raz na tydzień w ramach promocji, co przyprawiało Thyera Gertha o palpitacje, zyskaliśmy nowych klientów, poszerzając horyzonty.

Klub został także rozbudowany względem personelu. Nie tylko wśród obsługi bezpośredniej klientów znajdowali się Ziemianie z naciskiem na płeć żeńską, ale również pośród ochrony. Sergiej, który podpadł mi z początkiem swego zatrudnienia, okazał się świetnym oraz rzetelnym pracownikiem wypełniającym obowiązki solidnie i sprawnie. Co więcej, to on polecił nas kilku osobom, ściągając trzech innych Ziemian.

Wszak warunki współpracy oferowaliśmy bezkonkurencyjne, zapewniając nie tylko sowitą pensję. Choć w tej kwestii zostałem dość mocno naciągnięty przez pewną małą, upartą istotę marudzącą mi nad uchem, abym udostępnił kilka mieszkań jako pakiet pracowniczy. Opłaciło się, czego nie przyznałem nigdy otwarcie, ciesząc się błyskawicznie spłaconym długiem u Zdobywcy. Teraz mogłem spokojnie oddychać pełną piersią, niemal. 

Narzekać nie mogłem również na kontakty z Veronicą, która nareszcie zamieszkała u mnie w pełnym znaczeniu tegoż określenia. Aczkolwiek łóżko faktycznie musiałem wymienić, zgadzając się na odrobinę miększy materac. Kompromis to kompromis, więc nie spaliśmy ani wedle moich preferencji, ani jej. Chociaż po prawdzie przyznać musiałem, że gdy się budziłem, Vera w większości leżała na mnie, przerzucając przeze mnie zwykle rękę lub nogę.

Raz nawet stwierdziłem głośno, że mogliśmy zostawić poprzednie łóżko, bo jestem twardszy od niego. Cóż, jej riposty wolałem głośno nie komentować, aczkolwiek przekonywanie czarnuli o mojej racji mocno mi się spodobało. Koniec końców przyznać musiała, iż byłem twardy, charakteryzując się tą cechą na zawołanie.

– Panowie, bez krępacji. Wynosimy stąd wszystko. – Usłyszałem głos panoszącej się w salonie czarnuli, gdy schodziłem z piętra. – To też, cokolwiek to jest – wymamrotała, najwyraźniej wskazując coś palcem chłopakom pracującym chwilowo pod naszym dachem. – Ben, Mark dacie radę z dywanem we dwójkę?

– Tak, proszę pani – odparł jeden z nich.

Do dziś zastanawiałem się niejednokrotnie, jakim cudem ona nie zyskała zleceń, chociaż naprawdę była xerebiańsko dobra. Bez trudu godziła szykowanie planów aranżacyjnych dla bodajże dziesięciu różnych klientów oraz skategoryzowanych dla odmiennych powierzchni z urządzaniem naszego gniazdka. Dobrze, że posiadałem dłużników, którym nagle dziwnym i niezrozumiałym trafem zamarzył się remont.

– W sumie można go nawet spalić – wymamrotała cicho, ale doskonale ją słyszałem.

Minąłem się z trzema mężczyznami wynoszącymi meble w przejściu. Vera stała tyłem, kompletnie nie zwracając uwagi, co dzieje się za jej plecami. Szczęśliwie od pilnowania jej całkowitego bezpieczeństwa miałem Moltega trwającego na warcie i bacznie obserwującego każdego ze szwędających się tutaj typów. 

Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz