30. Veronica

305 35 40
                                    

Moja matka przeszła samą siebie i bynajmniej miałam na myśli wykwintność zaserwowanego posiłku, którym cieszyliśmy podniebienia. Dziś nie ona gotowała, zaganiając do pracy chyba wszystkich pracowników posesji. Ilość i jakość dań nie ustępowała tym szykowanym w Ontarium, słynnej chyba na cały kontynent restauracji przyrządzającej potrawy wyłącznie na bazie produktów dostępnych na naszym ziemskim globie. Co do dań nie mogłam się czepić i tylko do dań.

– Ach, kochaniutka, pamiętam, jak z Robertem...

Podskoczyłam, budząc się z transu, kiedy pięść Neigriego huknęła w blat stołu, przerywając wypowiedź. Kiedy moja matka dywagować zaczęła z panią Sabiną o wszystkim i niczym, zaś ojciec dopilnowywał, aby zarówno pan Hyergo, jak i blondyn nie czuli się wykluczeni ze spotkania, przestałam myśleć. Bladego pojęcia nie miałam, o czym konwersowali, nie udzielając się od dłuższego czasu w żadnej rozmowie. O mały włos przysnęłam, niemal lądując pod stołem bądź co gorsza, zdaniem mej rodzicielki, na ramieniu partnera.

– Dobrze radzę zmienić temat – warknął wyprowadzony już solidnie z równowagi.

Zamrugałam parokrotnie, próbując samą siebie przywołać do porządku. Wcale a wcale nie dziwiło mnie zachowanie Greadczyka. Osobiście również nie chciałabym wysłuchiwać o byłych kochankach mężczyzny, z dużą dozą prawdopodobieństwa reagując przesadnie na kolejne czynione wzmianki. Szczęście w nieszczęściu to nie moja teściowa zabawiała mnie sprośnymi opowiastkami o kochanicach Neigriego, choć po prawdzie pewna nie byłam, ile w tym wszystkim szczęścia. Możliwe że wolałabym siedzieć teraz z nią na Grei.

– Neigri. – Ojciec machnął butelką. Cokolwiek pili, dobrze wchodziło, bo polewał już któryś raz. Dla pana Hyergo całe to teatralne spotkanie na pseudorodzinnym wiecu też musiało być mocno niekomfortowe. – Widziałeś już może patio?

– Nie – burknął, skupiając ponownie uwagę na moim ojcu. – I raczej nie zobaczę.

– Możemy...

– Wybacz, Gye, ale z Veronicą będziemy się już zbierać – obwieścił, morderczym spojrzeniem sunąc po mej matce i blondynce z odrostami wielkości Kazachstanu. Nie przejmował się, że właśnie służące ustawiły szykowane pół dnia desery. – Visyam, pozwolisz...

– Muszę do toalety – zakomunikowałam, czując nagle, że żołądek podchodzi mi do gardła. Wstałam, podpierając się blatu. – Przepraszam na moment – wybąknęłam.

Robiłam, co w mojej mocy leżało, aby względnie spokojnie opuścić jadalnię. Intensywnie słodki zapach jergegu uderzył we mnie z podwójną siłą, zanim odeszłam od stołu, nasilając nudności. Wyszłam na korytarz, ignorując służącą, która coś do mnie mówiła. Kilka kroków później wbiegłam prawie że do toalety, cudem zwracając zawartość żołądka, gdy przejście się zamknęło.

Już wcześniej czułam się mocno nieswojo. Instynkt, intuicja, szósty zmysł. Cokolwiek to było, od bladego świtu podpowiadało pogrom, aczkolwiek nie traktowałam tego cichuteńkiego głosu poważnie. W końcu kto normalny zrobiłby coś takiego, mając do czynienia z pierwszorzędnym mordercą? Przecież Yurdana znali wszyscy, zwłaszcza przedstawiciele poprzedniego pokolenia, skoro wymordował własnoręcznie rzeszę ludzi, niejednokrotnie też osobiście nadzorując publiczne egzekucje.

Łapiąc oddech, podparłam plecami ścianę. Patrzyłam prosto we własne odbicie w hololustrze. Byłam wyjątkowo blada, zdając sobie sprawę, że nerwy odegrały niebagatelną rolę w mym miernym samopoczuciu. Oj, mama igrała z losem. Tylko co jej właściwie odbiło, nie umiałam określić. Dłoń przyłożyłam do czoła, na krótki moment przymykając powieki. Otworzyłam oczy, zerkając w stronę wyjścia, gdy pomieszczenie wypełnił odgłos kroków.

Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz