6. Neigri

523 42 60
                                    

Jak to mawiali Ziemianie? Totalne wkurwienie? Aktualnie nawet nie miałem pomysłu na inne, bardziej adekwatne określenie tego, co działo się zarówno w moim ciele, jak i umyśle. Nawet fenen, żadna jego abstrakcyjna dawka nie mogła mnie postawić aż tak mocno w trybie pełnej gotowości. Co więcej, żywiłem absolutnie bezgraniczną oraz niepojętą chęć rozpierdolenia wszystkiego w drobny mak.

– Co ty, kandaw, do mnie mówisz? – spytałem, nie bardzo pojmując. Niby rozróżniałem poszczególne wyrazy, ale nie trafiały one wprost do mego umysłu. Miałem ochotę wrzeszczeć, miotać się i wyklinać, ale każde kolejne słowo cedziłem między ciasno zaciśniętymi szczękami. – Jak to ją, riyash, zgubiliście?

– Racz mi przebaczyć, szefie – Molteg skłonił nisko głowę, unikając mego spojrzenia. Jego dwubarwne ślepia wpatrywały się prawdopodobnie w jakiś bliżej nieokreślony punkt pod nogami. Bał się, a zapach jego przerażenia drażnił moje nozdrza. – Na wewnętrznym parkingu Galerii Centralnej Dorland zgubiliśmy białą merenę – poinformował sucho, jakbym dotąd jeszcze o tym nie zasłyszał.

– Ty kierowałeś? – zadałem kolejne pytanie.

– Szefie...

– Ty?

– Nie, szefie – zanegował. Niewątpliwie czuł na swej twarzy mój ciepły, wkurwiony oddech. Milczał przez kilka sekund, jakby jeszcze usiłował wybierać między lojalnością kompanom a mnie, ale koniec końców podjął słuszną decyzję. – Frost prowadził.

– Frost – warknąłem.

Mężczyzna nazywany Frostem drgnął. Starał się utrzymywać ciało wyprostowane, ale nawet ślepiec dostrzegłby, jak bardzo drżał, kuląc się, aczkolwiek nawet jeszcze nie podszedłem. Zrobiłem ledwie kilka kroków, skracając dystans wystarczająco, aby sięgnąć go ręką. Mogłem złapać go za szyję i ścisnąć palce do białości, ale wyjątkowo nie chciałem, aby się dusił. To była zbyt szybka oraz zbyt łagodna śmierć. Kilka króciuteńkich chwil pozbawienia tlenu, omdlenie i zgon. Nie, na to z pewnością nie zasłużył, partacząc tak proste zadanie.

– Ja... robiłem, co mogłem, ale... ona perfekcyjnie prowadzi – wydukał, informując, jakby mnie to teraz najwięcej interesowało. Tanie, tandetne wymówki mógł sobie schować w kieszeń. Albo w dupsko, byleby osadził je głęboko. – Jechała szybko. Niemal trzysta machów. Ledwie panowałem nad pojazdem, kiedy...

Zbędne pierdolenie, oceniłem, gdy rękę ponownie ulokowałem wzdłuż ciała. Jednym, płynnym ruchem poderżnąłem Frostowi gardziel, nie nacinając jednocześnie wystarczająco głęboko, aby go zabić. Bez szybkiej pomocy medycznej i tak nie miał szans na ocalenie. Lekko szacując, zostało mu kilka długich, śmiertelnie długich minut życia, które spędzi na naprzemiennym duszeniu się i dławieniu, a także niemrawych próbach łapania powietrza. Wszystko miało jednak okazać się bezcelowe.

– Molteg.

– Tak, szefie.

– Macie ją znaleźć – zakomunikowałem tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Znaleźć, kandaw, i sprowadzić do mnie!

– Jak sobie życzysz, szefie.

Bez zbędnej zwłoki Molteg wraz ze swoim drugim współpracownikiem obrócili się w kierunku wyjścia i ruszyli z miejsca. Pozostałe trzy osoby stały niezmiennie rozlokowane w różnych częściach pomieszczenia, czekając wytycznych. A przecież jeszcze nie skończyłem z tą dwójką.

– Czy ja ci, harhaf, pozwoliłem odejść? – spytałem, opatrując kolejne zdanie przekleństwem.

– Nie, szefie – odparł, już nawet nie bardzo wiedząc, co ze sobą począć, kiedy przystanął w pół kroku. W zasadzie sam pewien nie byłem czy zasłużył na drugą szansę. Patrząc z każdej strony, on również pozwolił jej zniknąć. – Racz mi wybaczyć, szefie.

Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz