23. Veronica

381 35 28
                                    

Czy mogłam przewidzieć, że zwyczajny i niepozorny wypad na imprezę zakończy się totalnym kataklizmem? No, niby mogłam. Szczególnie z moim niebywałym szczęściem, które nogi za pas brało zawsze, gdy go potrzebowałam. Nic więc dziwnego, że ocknęłam się w łóżku z dziwnym, tępym bólem głowy, nie pamiętając powrotu do domu. Połowy imprezy nie umiałam sobie przypomnieć.

– Vera! – pisk przyjaciółki przypominał skrzeczenie, rozłupując ściany czaszki. Aż się wzdrygnęłam, pragnąc zapaść się głęboko w pościel. – Bogini, Vera, ależ ty nas nastraszyłaś. Tak się bałam.

– Cise... – mruknęłam, ledwie przyciskając głos przez gardło. Nawet się nie dźwignęłam, a ona już dusiła mnie, otaczając ramionami szyję i praktycznie wykładając cielskiem na mnie. – Ci-cise, dusisz...

– O, przepraszam. – Cofnęła się, przesłaniając usta dłońmi w panice. Jej oczy zdradzały, iż faktycznie bała się czegoś. Lub o coś. Trudno było stwierdzić, kiedy w zasadzie nie umiałam powiedzieć, jak znalazłam się w domu. – Ależ nas wystraszyłaś. Jak się czujesz? Lepiej?

– Lepiej? – zdumiona powtórzyłam pytanie, dłonią zaczesując czarne kosmyki. – A czemu miałoby być gorzej?

– Nic nie pamiętasz? – spytała, lustrując mnie szeroko otwartymi oczami. Pokręciłam przecząco głową, przeszukując myśli grasujące wewnątrz czaszki. – Naprawdę? A drinki?

– Drinki? – mruknęłam. Wspomnienie, jak pracownica przyniosła nam zamówienie przewinęło się przed oczami. – No, wypiłyśmy trochę. I poszłyśmy tańczyć.

– I totalnie odjechałaś – rzuciła, uświadamiając mnie. – Najpierw nawet myślałam, że chcesz jakoś zrobić na złość temu... temu... ech! – Nie znalazła chyba adekwatnego sformułowania określającego Neigriego. Bodajże jego, gdyż nikt inny, komu mogłabym chcieć zrobić na złość, jakoś nie przychodził mi do głowy. – Ale potem już w ogóle zdurniałam. Zwłaszcza że przystawiałaś się do tego psychola w jakimś amoku.

– Co?

Mimochodem wykrzywiłam twarz. Oczy zmrużyłam, przymykając powieki i rozważając, co też ona w ogóle do mnie mówi. W jakim amoku? Jakie przystawiałam się? Do jakiego psychola? W sensie, że do Neigriego? Pytania mnożyły się, nie ustępując natłokowi myśli.

– No, mówię ci, dziewczyno – oznajmiła, jakby wygłaszała właśnie prawdę pokroju jabłko jest czerwone, jabłko trzeba zjeść. Dodatkowo mówiąc, nadmiernie gestykulowała, machając rękami na wszystkie strony i podskakując na materacu, na którym grzała dupsko. – Najpierw jakiś typ cię zaczął macać. Chciałam cię odciągnąć i wyperswadować ci skutecznie pomysł jakiejkolwiek zemsty na Yurdanie, bo... ohohohoho... to by się źle skończyło, mówię ci, źle by się skończyło i to nie tylko dla ciebie, słonko. – Wskazała mnie palcem. Jakby tego było mało, każde kolejne słowo wypowiadała coraz szybciej, przez co musiałam się solidnie skupić, żeby zrozumieć przekaz. – Ale zanim zdążyłam zrobić cokolwiek, dosłownie znikąd zjawił się sam Xereb w cielsku tego napakowanego Greadczyka, spuszczając łomot biedakowi, któremu wpadłaś w oko. Nim się zorientowałam, jego zbierali z podłogi, a ten twój macho-bongo wyczaił, że byłaś totalnie, ale to totalnie zjarana.

– Zjarana? – Z niedowierzaniem wskazałam samą siebie. – Przecież my nic nie paliłyśmy.

– No, nie? Niezły bajer – rzuciła, ruchem rąk chyba imitując sztuczne ognie rozświetlające nocą niebo, ponieważ wyrzucała je naprzemiennie w górę. Teraz to odnosiłam wrażenie, jakby mówiła o sobie, bo trzeźwa raczej nie była. – Ale te drinki ponoć...

– Wstałaś już? 

Ciężki, niski głos rozbrzmiał w powietrzu, przerywając rozemocjonowanej przyjaciółce.

Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz