11. Neigri

511 38 25
                                    

Dobrze jeszcze nie weszliśmy z Gye do środka apartamentu, a już dobiegły nas odgłosy sprzeczki. Dziwnej sprzeczki, bowiem Vera zdawała się postawiona między dwiema odnogami asardangowych szczypiec, próbując jakoś się z czegoś wymigać. Towarzyszący mi mężczyzna zerknął na mnie pytająco, ale nie zabrał głosu. Zdążyłem się już z nim odpowiednio rozmówić, kiedy nareszcie zdemaskowałem pannę Lopez.

Mała spryciura posługiwała się dwoma różnymi nazwiskami w zależności od sytuacji. Zawodowo większość znała ją jako Verę Lopez. Potencjalnie niegroźna Ziemianka usiłująca zabłysnąć we współczesnym świecie zdominowanym w każdej istotnej dziedzinie przez Zaziemców jako dekoratorka wnętrz. Publicznie jednak czarnula występowała jako dobrze ułożona i wysoko wykształcona panienka Veronica Fernboosh, jedyna i niepodważalna dziedziczka niemalże starożytnego, drionskiego rodu. Gye o to zadbał.

Samodzielnie w życiu bym na to nie wpadł, choć niby znałem wszystkie niezbędne fakty pozwalające mi sklecić je w całość, splatając niczym drogocenne nici zergetsu. Ona była zergetsem. Delikatna i trwała zarazem, a z drugiej strony niesamowicie krucha. Kiedy otrzymałem informację na flepper, że Vera złamała nogę, krew mnie zalała, a serce przyśpieszyło gwałtownie, ruszając ponownie po milisekundach postoju. Miałem ochotę rzucić wszystko w cholerę, zakończyć całe pierdolone spotkanie i na złamanie karku pognać pod wskazany adres.

Dobrze chociaż, że Gye miał głowę na karku i umiał zachować zimną krew. To on przekonał mnie do spokojnego zakończenia naszej finansowej desputy. Jeśli on pozostawał święcie przekonany, że Verze nic nie grozi i poradzi sobie ona w tej sytuacji, mogłem spróbować mu zaufać. Zresztą trzymałem rękę na pulsie, wysyłając Moltegowi w ripoście wyraźne wytyczne. Jeden pieprzony komunikat i jechałbym tutaj z Fernbooshem u boku lub bez niego.

Chcąc czy nie, należało jednak mieć baczenie na interesy. W końcu nie tylko Laterna nam podlegała. Musieliśmy zacząć rozwijać się dalej, nie tylko skupiając działania na Dorland, ale też innych miejscowościach ościennych i całym podlegającym mi terytorium. Ze względu na okupujących przedmieścia Ziemian rozwój wcale nie był prostym zadaniem. Oni nas spowalniali, sabotując działania prowadzące do lepszej przyszłości, a później dziwili się z podejmowanej kontry. Trochę jakby szturchali drapieżnego kociaka patykiem, nie spodziewając się, że wreszcie wysunie pazury.

Cała czwórka obecna w pomieszczeniu przylegającym do niewielkiego przedsionka zwróciła na nas uwagę. Jedynie siedząca kobieta szybko odwróciła wzrok, błądząc nim po otoczeniu. Pamiętała mnie, co do czego nie miałem już absolutnie żadnych wątpliwości. Żywiłem tylko cichą nadzieję, że język posiadała równie wstrzemięźliwy, bo wolałem nie mordować pierworodnej Gertha. Vera też nie powinna wiedzieć o wszystkim. Co było, to było.

– Szefie, właśnie...

– Panie Gye! – wykrzyczała młodsza z Ryccianek, którą średnio kojarzyłem. Jej zachowanie dodatkowo potwierdzało, że wcześniej nie miała ze mną do czynienia. W przeciwnym wypadku wiedziałaby po pierwsze, kiedy powinna milczeć, a po drugie znałaby kolejność. Wpierw ja, później cała reszta, zakładając, że Toris z rodziną znajdował się poza zasięgiem. – Dobrze, że pan już jest! Vera nie może chodzić, a musi do... No, za potrzebą – poprawiła się szybko, cokolwiek zamierzała wyrzec. – A on nie może jej przecież tam zanieść i...

– Spokojnie, Alcisare. – Drionczyk cechował się wybitnym wręcz opanowaniem. Mnie już ten potok słów zaczynał wkurwiać, podczas gdy on tylko nieznacznie rozciągnął usta, dźwigając dłoń. – Już się tym wszystkim zajmiemy.

Vera chyba pobladła. Nawet stąd dostrzegłem, że obfity rumieniec pokrywający przed chwilą jej ciało i niknący w dekolcie najpewniej cudzej koszulki stracił kolorytu. Mogłem też przysiąc, że w reakcji na słowo zajmiemy mocniej objęła Moltega za szyję. Hagajczyk zesztywniał, napinając mięśnie tak mocno, ze omal eksplodował. Uniósł głowę, ponownie przenosząc uwagę na mnie i niemo mimiką twarzy dopytując o komendy. Gdyby ją teraz odepchnął, zrzucając, skończyłby znacznie gorzej od Frosta, a wolałem nie znaczyć podłogi w tak ładnym, gustownym salonie.

Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz