Jakoś poszło. Określić nie potrafiłem, jakim cudem dotrwaliśmy do końca wizyty matki Very, ale udało się. Veronica nie chcąc chyba zanadto drążyć, co miałem na myśli, nawet jeśli pojęła sugestię, wyprowadziła nas z łazienki. Usłyszałem tylko, że wrócimy do tematu. Zgadzałem się z nią, bowiem to nie była chwila adekwatna do tego typu poważnych rozmówek.
Niestety mimo pierwotnych założeń nie miałem okazji przeżyć ponownych chwil intymnego uniesienia sam na samą z czarnulą. Aczkolwiek teraz ten termin nabierał innego wyrazu, gdyż przed oczami stawała automatycznie twarz zielonookiej kobiety, która ukradła nam poranek. Powinien chyba wybrać się na jakąś terapię, bo o ile Fernboosh nie czynił wielkich problemów, stawiając po prostu pewne kwestie jasno, o tyle jego żona raczej nie określi mnie swym ulubionym zięciem. I jeszcze głupia miała czelność głośno w mojej obecności wspominać tamtego sukinsyna.
Bądź co bądź wzywały nas obowiązki. Po wyjściu matki Vera z paniką odkryła, że wczoraj już miała skontaktować się z jedną z klientek, proponując nowy termin spotkania, jednocześnie w podskokach szykując się na inne. W takich momentach żałowałem, że nagnałem jej klientów. Dużo bardziej cieszyłbym się, gdym mógł zawlec ją do sypialni i udanym rżnięciem kolejny raz zapewnić o dzielącej nas więzi. W sumie mógłbym to zrobić nawet w salonie lub holu wejściowym. Wtedy przynajmniej miałbym na oku główny portal.
Grunt, że wmusiłem w pyskulę śniadanie, domagając się pożywienia. Obiecała uraczyć mnie jajecznicą i słowa musiała dotrzymać. Szczerze mówiąc, głęboko w dupie miałem czy zrobi jajecznicę, bo zjeść mogłem śmiało na mieście lub w domu, ale tylko tak zyskałem pewność, że Veronica zjadła coś w miarę wartościowego i nie zemdleje z głodu, pędząc z jednego spotkania na drugie. Tego by jeszcze brakowało, aby przypadkiem rozbiła sobie głowę, tracąc przytomność i uderzając gdzieś w marmur czy inne cholerstwo. A ona przecież przyciągała nieszczęścia jak magnes metal.
Jednocześnie odnotowałem w pamięci, aby nigdy więcej nie jeść jajecznicy z kurzych jaj. Innych w apartamencie podobno uświadczyć nie mogłem, aczkolwiek była to tylko kwestia czasu oraz odpowiedniego zaopatrzenia. Żywiłem tylko nadzieję, że Veronice zasmakują jaja zelleteza lub fay. Przede wszystkim posiadały więcej odżywczych składników, chyba, ale też smakowały lepiej w mojej opinii. I nie były takie... żółte.
Prawie otrząsłem się na wspomnienie tego czegoś zielonego, czym poprószyła praktyczne lejącą się breję, choć na widok mojej miny zaproponowała zrobić kolejną porcję. Niby miała mocniej przysmażyć jajka, lecz jeśli nadal pozostawałyby tak żółte, wolałem nie ryzykować nadmiernie. Już tu bałem się o rozstrój żołądka. Cóż, musiałem ją wreszcie sprowadzić do domu, przekonując, że Kasvera potrafi przygotowywać nie tylko jadalne, ale też pyszne posiłki dla naszej dwójki.
Pokonałem portal siłowy, wjeżdżając na teren posesji. Dawno tu nie byłem, odkąd zacząłem nocować w apartamencie w ścisłym centrum. Podjazdem dostałem się aż pod główną ścianę domu, parkując merenę przed frontem budynku zamiast w podziemnym garażu. Moi ludzie sunący drugim aerocarem również zahamowali, nie kwapiąc się zjazdem w sferę wyznaczoną dla pracowników. Tak już było, że jeden wóz miał tkwić mi niemal na ogonie. Kwestie bezpieczeństwa.
Wysiadłem z pojazdu, poprawiając koszulę. Nie umknęło mojej uwadze, kiedy Vera intensywniej pożerała mnie wzrokiem, nie przyznając się do tego głośno nawet przed sobą, a działo się to w dwóch przypadkach. Nago wolałem jednak mimo wszystko po mieście nie biegać, decydując się niedbale narzucić coś na górę, odkrywając częściowo tors i podkreślając podwinięciem materiału wyrzeźbione przedramiona. Zaczesując niedbale palcami włosy do tyłu, ruszyłem do środka świadomy własnych walorów.
CZYTASZ
Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]
ChickLitVeronica marzy, aby zostać uznaną dekoratorką wnętrz. Każdy jej krok skierowany jest do celu tkwiącego na końcu ścieżki marzeń. Niemniej jednak nie rezygnuje ona z życia, korzystając z niego pełnymi garściami. Jeszcze nie ma pojęcia, że każda zaznan...