Nie byłam mistrzynią kulinarną, a moja kuchnia nie szczyciła się gwiazdką Michelin. Zresztą po dzisiejszej popisowej wtopie nie było nawet co myśleć, abym takową mogła się kiedykolwiek bądź komukolwiek chwalić. Kariery w gastronomii nawet nie miałam co próbować rozkręcać i szczęśliwie fach kucharza mnie nie bawił. Chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle. Jedna wielka katastrofa.
– Zdejmij to z ognia! – poleciła rozgorączkowana Cise.
– Ale to jeszcze nie jest...
– To w ogóle nie jest i nawet nie będzie – przerwała mi bezceremonialnie, wymachując szmatką w powietrzu. – Rany, Vera, ty nie widzisz, co się tu dzieje?
– Widzę, że nie ma co panikować. To tylko troszkę dymu – oznajmiłam.
Starałam się zachować zimną krew, ale przyznać należało, że powietrze w kuchni praktycznie sczerniało. Już nawet Molteg wymachiwał złapanym w dłoń jakimś talerzem, rozganiając dym, jakby to cokolwiek miało pomóc. Ponieważ nie chciałam panikować, złapałam flepper. Chciałam znaleźć bodajby jedną sensowną poradę, co zrobić w takiej sytuacji.
– Troszkę dymu?! – Cise wyraźnie nie dowierzała. W sumie dziwić się nie mogłam, bo sama na jej miejscu zachowywałabym się podobnie, ale... Moja kobieca godność i duma nie pozwalały przyznać się do błędu. – Ty przez te opary to chyba faktycznie nic nie widzisz. Molteg, uruchom wentylację.
– Już działa – oznajmił zdawkowo. – Ale przydałyby się tutaj okna.
Moja kuchnia została zorganizowana w pomieszczeniu pozbawionym okien, co było nietypowe, biorąc pod uwagę rozkład mieszkania. Kuchnia znajdowała się na tej samej ścianie budynku co sypialnia. Jednak architekt najwyraźniej uznał, iż system wentylacji wystarczy. Cóż, powinnam go chyba zaprosić dziś na wspólne pichcenie, zmieniłby zdanie.
– Zaraz przejdzie – stwierdziłam, przetrząsając dobre rady forumowiczów. Najczęściej wypowiadały się osoby nie mające zbyt wielkiego doświadczenia o gotowaniu, ale tak bywało w sieci. Równie dobrze sama mogłam tam wklikać komunikat opowiadający o tym, iż jednak pichcenie nie zawsze jest tak oczywiste, a spalić mięso łatwiej niż zagotować wodę w czajniku. Po rady specjalistów należało udać się do osób obcujących z gastronomią. – Wystarczy... Co robisz?
– Zdejmuję to z grzejnika – obwieściła przyjaciółka, przekładając naczynie żaroodporne z płyty grzewczej na blat koło kuchenki. – Widać chyba, co? Rany, jak to cuchnie... – Wykrzywiła twarz, kręcąc nosem i odwracając głowę. Cały czas machała ścierką, jakiej nawet na moment nie wypuściła z dłoni. – Może lepiej zamów coś gotowego.
– Tata mówił, że to się robi jak kurczaka – zakomunikowałam, z uporem maniaka wciąż szukając. Miałam nikłą nadzieję, że może ktoś już przyrządzał coś podobnego i jednak opisał własne wrażenia z niewątpliwej przygody. Równie dobrze ojciec mógł niezamierzenie skłamać. W końcu kiedy on ostatni raz cokolwiek gotował samodzielnie? – Nie może być, po prostu nie może.
– I tu się zgadzamy – przyznała sarkastycznie. – Żadne z was nie może tego tknąć, bo dopiero dojdzie do nieszczęścia. Rany Xereba, nawet Hekki nigdy nie urządziła tak własnego męża.
– Pani Veronico, radziłbym jednak opuścić to pomieszczenie – wtrącił Molteg. – Proponuję zatrzymać się apartamencie obok lub chociaż w sypialni. Nie powinna pani tego tyle wdychać.
– To tylko spalenizna, Mol – burknęłam.
– Tylko? – Cise nie odpuszczała. – Przecież tu się można udusić! Zostaw żesz ten komunikator i idźmy stąd.
CZYTASZ
Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]
Chick-LitVeronica marzy, aby zostać uznaną dekoratorką wnętrz. Każdy jej krok skierowany jest do celu tkwiącego na końcu ścieżki marzeń. Niemniej jednak nie rezygnuje ona z życia, korzystając z niego pełnymi garściami. Jeszcze nie ma pojęcia, że każda zaznan...