41. Neigri

345 33 18
                                    

Przyznać musiałem, iż obława przyniosła zadowalające skutki. Zgarnęliśmy tylu buntowników toczących podwaliny naszej wspaniałej cywilizacji, że miejsc w celach piwnicznych brakowało. Najchętniej zesłałbym te wszystkie gadziny na Allyo, aby zasmakowali prawdziwego okrucieństwa, skoro to nas uważali za parszywych kakensarków. Traktowali nas jak zło konieczne, obrażali i lżyli, za dobroć nagradzając obelżywymi wulgaryzmami. Nareszcie proceder ten miał dobiec końca, a przynajmniej zostać solidnie ukrócony.

– Szef dziś w dobrym humorze? – zagadnął Miorthem, młodzik zrekrutowany niedawno.

– W xerebiańsko dobrym – odparłem z pełną satysfakcją.

Nie dosyć, że wreszcie miałem rozwiązać pokaźny problem, to moje życie okazywało się prawdziwym błogosławieństwem Iskry. Veronica była w pieprzonym dziesiątym tygodniu ciąży, nosząc pod sercem nasze dziecko i chyba wreszcie pogodziła się z tą myślą. W końcu przestała też po mnie warczeć, gdy wyobracałem ją kilkukrotnie, chędożąc ostro. Szczęśliwie nasze maleństwo było zbyt małe, abym mógł mu wyrządzić krzywdę nawet ostrzejszym ruchaniem, a Vera była tak wrażliwa, że niewiele potrzebowała, aby raz za razem osiągać szczyty, wykrzykując przy okazji głośno moje imię.

Dodatkowo wkupiłem się w jej łaski, ustalając datę ślubu. Veronica Fernboosh miała stać się oficjalnie panią Yurdan za dwa tygodnie. Chciałem szybciej, ale miała obecnie wystarczająco dużo na głowie. Nie zamierzałem dokładać jej problemów, a jeszcze leżąc z nią w łóżku, dopilnowałem, aby wysłała wiadomość do Cise i swojej matki. Szczegół, że najpewniej odczytały ją rano, ale dzięki temu miałem pewność, że moja visyam nie zostanie sama ze wszystkim.

Podobno organizacja wesela pochłaniała nie tylko czas, ale również zapasy energii, więc przyda się jej pomoc, a na te dwie dusze mogła liczyć. Zresztą rano otrzymałem ciche potwierdzenie, że przynajmniej jedna z poinformowanych pań nie zawiedzie. Dobrze, bo Vera nie mogła się zanadto przemęczać, żeby nie zaszkodzić dziecku.

Teraz nic nie mogło już zepsuć mi humoru. Nic, zakładając, że jakimś pierdolonym cudem Veronica nie odkryje prawdy o naszej błogosławionej wolą Iskry wpadce. Gdyby wiedziała, co zrobiłem, prawdopodobnie dziś nie wstałbym z łóżka, leżąc w kałuży własnej, czarnej krwi z kilkudziestoma ranami kłutymi, jeśli nie poderżnęłaby mi po prostu gardła. 

Jednak wpaść na to, że kazałem sprzedawać jej lewe leki, zwyczajnie nie mogła, a nawet jeśli idea taka rozbłysnęłaby w pięknej główce, brakowało visyam dowodu. Nikt z personelu apteki nie zeznałby przeciw mnie, wprost potwierdzając złożone jakiś czas temu wytyczne. W końcu Veronica sama kupowała tabletki, a ponadto tylko ona posiadała dostęp do wolfrium. I obsługa apteki, kiedy proponowali bezpośrednie załadowanie produktu na dysk. Cóż, witaminy jeszcze nikomu nie zaszkodziły, a jako że te łudząco przypominały ampułki, Vera łatwo się nabrała. 

– Mamy ją – poinformował z uśmiechem podchodzący do mnie Jerko.

Niestety po stracie Drema, który zaprawił się w wydobywaniu zeznań z więźniów musiałem nieco przetasować pracowników. Uznać również należało, iż koniec końców nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jerko wykazywał się uśpionym dotychczas talentem, tak jakby dusza samego Drema odchodząc w zaświaty, obdarzyła umiejętnościami przypadkowego osobnika. Szczęśliwie ten pracował dla mnie.

Jerko pochodził z odległego układu planetarnego, a pomimo dobrodziejstwa cywilizacji jego świat pozostawał nadal nieco zacofany. Gdyby nie skorzystał z okazji, łapiąc kurs na jednym ze statków Nimerbian, być może nigdy nie ujrzałby cudów technologii, dostępując innego, lepszego życia. Okurshaya krążyła bowiem w niemal zapomnianym układzie planetarnym wokół gwiazdy nazywanej Demorsha Bego, niewielkiego karła, którego data żywotności kończyła się już wkrótce, choć moje pokolenie ani nawet pokolenie moich wnuków miało nie obserwować jej zgonu.

Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz