49. Veronica

268 28 8
                                    

Neigriego wiadomość o przylocie babci ścięła. Gdyby nie siedział akurat w fotelu kierowcy, zastanawiałabym się czy stracił przytomność. Najnormalniej w świecie zawiesił się do takiego stopnia, że nawet nie słyszał, co do niego mówiłam, próbując jakoś skupić jego uwagę. Po prostu posąg. Niczym mityczny troll wychodzący na słoneczne promienie zamienił się w kamień, a przynajmniej niczym kamień się prezentował. Nawet nie mrugał, a i chyba przez chwilę nie oddychał.

– Neigri? – kolejny raz wypowiedziałam jego imię. – Neigri, kochanie, wszystko dobrze?

Zamrugał. Sukces. Serce przyśpieszyło na widok, jak mężczyzna wraca z wolna do normalności. Greadczyk sprawiał wrażenie budzącego się ze snu, ale zimowego, co by mu pobudka dłużej zeszła, a wydłużony stan otrząsania się został usprawiedliwiony.

– Babcia? – Skinęłam głową. – Gyanne Fernboosh? – Znów skinęłam. – Cudownie.

– Nie cieszysz się – zwerbalizowałam własne obserwacje.

– Cieszę – skłamał. – Bardzo się, kandaw, cieszę.

– Jakoś trudno uwierzyć – oceniłam. Zmierzył mnie swym ciemnym, oliwkowym wzrokiem. – Nie patrz tak na mnie. Wiedziałeś, że jestem jej wnuczką – wytknęłam. – Mogłeś przewidzieć, że prędzej czy później przyjdzie ci się z nią spotkać.

– A nie można później? – mruknął z przekąsem. – Na łożu śmierci na przykład.

– Neigri! – Klepnęłam go w ramię, przywołując do porządku i besztając. – Nawet tak nie mów!

– Wybacz – przeprosił nieszczerze. – Ale nic nie poradzę, że wolałbym zjeść wczorajszego węża na kolację.

– Jesteś... okrutny. – Obróciłam głowę, przymykając powieki. On nic nie mógł, że wolał tortury od poznania babci, a ja nie miałam wpływu na ból odczuwany nagle gdzieś w okolicy serca. Naprawdę uznał moje starania za konieczność przejścia drogi przez męki. – Do domu wrócę pieszo.

Wysiadłam, biorąc ze sobą iskala. Venus nazywał pchlarzem, mnie potraktował równie okropnie. Lepiej było zostawić go samego. Jeśli Neigri nie przemyśli sobie kilku istotnych spraw, samodzielnie wysuwając wnioski z własnego zachowania, w zasadzie nie miałam co marnować czasu. Trzasnęłam drzwiami mereny niezamierzenie mocno, w duchu przepraszając Bo. Mój wierny ibot nie zasłużył na złe traktowanie, a okazywał się bardziej ludzki oraz empatyczny niż narzeczony.

– Możesz mi wyjaśnić, do pierdolonej cholery, co ty właśnie, kandaw, odpierdalasz?

Palce Neigriego zacisnęły się na moim ramieniu. Szarpnął, być może niecelowo, chcąc zatrzymać mnie w miejscu, przez co obróciłam się gwałtownie w jego stronę. Mocniej przytrzymałam szczeniaka, obserwującego sytuację. Zdawało mi się czy Venus właśnie się wyszczerzył, pochrapując warkliwie na mego rozmówcę?

– To boli – zakomunikowałam oschle. Poluźnił palce, ale nic nie odpowiedział, tylko patrzył na mnie wyczekująco. Zaraz? On czeka na przeprosiny? Myśli pojawiały się znienacka, a niektóre brzmiały wręcz kuriozalnie oraz groteskowo. – No, chyba cię pojebało, jeśli myślisz, że cię przeproszę – rzuciłam wściekle.

Zdumienie wymalowane na jego twarzy było najszczerszą okazaną przez narzeczonego emocją, chociaż od początku nie bawił się ze mną w podchody. Raczej nie spodziewał się po damie podobnego, rynsztokowego słownictwa, aczkolwiek jeśli pamięć mnie nie myliła, zdarzyło mi się kilka razy przy nim zakląć. Mógł przywyknąć, a przynajmniej przyswoić do wiadomości, że stosowanie wulgaryzmów nie jest mi wcale obce.

Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz