*Veronica*
Gdzie ja dałam ten cholerny opliunor? Rozejrzałam się, przerzucając dokumenty na biurku. Nadal nie korzystałam z plików sod. Lubiłam czuć fakturę papieru, jego unikatowy zapach. Być może to też sprawiło, że z zamiłowaniem wydobywałam dosłownie spod ziemi kolejne, nieźle zachowane egzemplarze drukowanych książek wydawanych jeszcze za czasów sprzed ucywilizowania. A może po prostu było coś magicznego w wieczorach z Anabelle, kiedy na zmianę czytałyśmy sobie kolejne fragmenty znanych już historii.
Córka odziedziczyła po mnie zamiłowanie do czytania, podobnie jak gust estetyczny. I chociaż szczerze wątpiłam, aby poszła w moje ślady, przejmując kiedyś firmę, którą dostałam w prezencie urodzinowym od Neigriego, to całą sobą trzymałam za nią kciuki. Dziś miałam obejrzeć wręczenie dyplomu potwierdzającego ukończenie przez Anabelle pierwszego roku profesjonalnych zajęć muzycznych. Młoda co prawda nie śpiewała, jak kiedyś przypuszczałam, gdy ćwiczyła struny głosowe, wrzeszcząc w niebogłosy, ale przepięknie grała na herdesie.
- O, jest! - krzyknęłam dokładnie w momencie, kiedy przez otwarty portal wkroczyła średniego wzrostu brunetka w typowo biurowej stylizacji. Ciemna garsonka idealnie pasowała do jasnej koszuli widocznej pod spodem. Nawet czarne szpilki współgrały perfekcyjnie z całością, nadając jej charakter pozbawionej serca, znudzonej urzędniczki. Szczęśliwie, żaden z epitetów nie pasował do mojej ukochanej wariatki. - Lena? Co tu robisz?
- Jak to co? Przyjechałam dopilnować, żebyś dotarła na czas.
- Mówisz, jakbym kiedykolwiek zapomniała o występie córki - żachnęłam się.
- Mówię, jakbyś się na jakikolwiek spóźniła - rzuciła przekornie.
Miała rację, aczkolwiek tamten raz nie wyniknął z mojej winy. To było na początku zajęć dla małych dzieci, na które posłałam Anę, po wielu bojach z Neigrim. Zresztą to też było ciekawe, bo początkowo ani prośbą, ani groźbą, ani nawet zajebiaszczym seksem nie umiałam go przekonać, że naszej córce nic tam nie zagraża i warto zsocjalizować ją z innymi dziećmi z Dorland.
Cokolwiek sobie szanowny pan Yurdan wyobrażał, to chyba sądził, że przedszkolaki noszą noże przy pasie i masowo wymuszają haracze za ochronę. Później poszedł na kompromis, rzekomy, wszak to Neigri. Ten szaleniec chciał posłać z nią dwóch ochroniarzy. To by było. Goryle w przedszkolu obserwujący dziecięce zabawy. Chociaż oni popatrzyliby sobie przynajmniej na opiekunki, bo te były akurat niczego sobie. Niemniej jednak pedagodzy w Proeduktorze, bo tak poprawnie nazywało się zaziemskie przedszkole, postanowili zorganizować teatrzyk z okazji Święta Śniegu będącego połączeniem ziemskiego Bożego Narodzenia i świąt celebrowanych na innych planetach.
Stałam wtedy w korku, bo zamknięto przejazd główną drogą z powodu odwiedzin w Dorland pary królewskiej jednego ze światów sojuszu Lemyrthiańskiego, a pilnujący porządku idioci nie skojarzyli, kim jestem. I mimo że powoływanie się na jedno z dwóch szalenie istotnych w okolicy nazwisk robiło swoje, w większości przypadków, bo zarówno Fernboosha, jak i Yurdana znano na całym kontynencie, nie osiągnęłam sukcesu samodzielnie. Dopiero po interwencji Moltega, który niezmiennie robił za mego głównego ochroniarza, przepuszczono nas jako persony o statusie VIP.
Żałowałam tylko trochę, że nie zdołałam osobiście poznać tej dwójki. Może nawet Ana pobawiłaby się z ich dziećmi, zawierając nowe przyjaźnie. I wcale nie chodziło mi o ich królewskie pochodzenie, aczkolwiek błękitna krew stanowiła niebanalny atut. Zaś dzieci były w zbliżonym wieku, chociaż Anabelle urodziła się jednak, gdy bliźniaki szanownych władców bawiły już na świecie.
Neigri żałował znacznie mniej, ponieważ ponoć znał typa, jak to się kolokwialnie wyrażał o jednym z synów Yallane Valliran. Nie kojarzył tylko jego szanownej małżonki, która swoją drogą pięknie prezentowała się na fotkach w artykułach lub krótkich nagraniach kręconych z zaskoczenia. Patrząc na nią, żałowałam nieco bardziej, bo Ziemianka mogła być wzorem dla wielu naszych pobratymców. Podejrzewałam, że tylko usiłując mnie pocieszyć, mąż twierdził, iż nic nie straciłam.
CZYTASZ
Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]
ChickLitVeronica marzy, aby zostać uznaną dekoratorką wnętrz. Każdy jej krok skierowany jest do celu tkwiącego na końcu ścieżki marzeń. Niemniej jednak nie rezygnuje ona z życia, korzystając z niego pełnymi garściami. Jeszcze nie ma pojęcia, że każda zaznan...