45. Veronica

280 26 24
                                    

Podejrzewałam, że po takim czasie bezczynności będę miała problem ze zrobieniem czegokolwiek. Bałam się, że wyczerpię siły szybciej, niż zdołam doprowadzić plan dnia do końca. Dziś naprawdę zamierzałam nie spać, rezygnując z tabletki. Musiałam wreszcie wziąć się w garść.

Cise pomogła mi zejść na dół, ponieważ nie chciałam absolutnie słuchać o jedzeniu w sypialni. Nie miałam nic przeciwko przekąskom w łóżku, ale perspektywa kolejnego dnia wśród pościeli naprawdę mnie przerażała. Kasvera natomiast ucieszyła się wizytą, obskakując mnie na każdym kroku. Nawet Molteg miał problem z zapanowaniem nad kobietą, kiedy co rusz podsuwała mi nowe smakołyki, proponując to tego, to owego. Tylko jergeg chwilowo całkowicie zniknął z jadłospisu.

Pozostali pracownicy posesji również zdawali się podchodzić entuzjastycznie do mej obecności. Co rusz ktoś mi się kłaniał, przesyłając wyrazy szacunku i życząc udanego popołudnia. Wszyscy byli nie tylko uprzejmi, ale coś w ich oczach, błysk, wyrażało radość na widok mnie krążącej po posiadłości.

Części z tych ludzi nie rozpoznawałam, zastanawiając się czy medykamenty nie miały realnego wpływu na moją pamięć, ale Alcisare pokrótce wyjaśniła, że Neigri zabrał część pracowników ze sobą. Ponoć na wyspie Bernstorf trzeba było opanować sytuację, choć w zasadzie pojęcia obie nie miałyśmy, co dokładnie to znaczyło, a Molteg ewidentnie nabrał wody w usta. Co więcej, część pracowników oddelegował, a braki kadrowe wyrównał nowymi personami.

Stan salonu już wcześniej mnie zaskoczył, ale dopiero teraz przyjrzałam mu się dokładniej, skrupulatnie oceniając zakończoną pracę robotników. Dzisiaj ich nie było, bowiem Neigri nie chciał ponoć mieszać się w moje dyspozycje oraz zamysły, a wcześniejsze plany zostały wykonane w całości. Sama na ich miejscu chętnie korzystałabym z płatnych dni wolnych, więc nie dziwiłam się, że nie wnosili weto. Aczkolwiek sprzeciwić się dyspozycjom Yurdana było trudno nawet dla mnie, co dopiero mówić o zwykłych, prostych Ziemianach.

– Może nie powinnaś prowadzić? – zasugerowała Cise, kiedy otworzyłam drzwiczki mereny od strony kierowcy. – Ja chętnie nas zawiozę, Molteg też na pewno przejmie stery, jeśli...

– Nie ma takiej potrzeby, Cise – przerwałam jej. To było urocze, że tak starano się mi dogodzić, ale nie mogłam pozwolić się we wszystkim wyręczać. Musiałam funkcjonować względnie normalnie. – Mam Bo, ona zawsze może przejąć prowadzenie.

– Niby racja – westchnęła moja przyjaciółka, choć zdawała się nieprzekonana.

– Nic się nie martw, przecież nas nie skasuję – uznałam, próbując brzmieć zabawnie.

Nawet się uśmiechnęła, choć gest ten wiał lekką sztucznością. Zerknęła na towarzyszącego nam Hagajczyka, a kiwnąwszy głową dała mu znać, że może wsiąść do swojego pojazdu. Wszystko było pod pełną kontrolą, nawet jeśli jeszcze przez kilka sekund prześwietlał mnie wzrokiem. Gdy tylko zajęłam miejsce, Bo przywitawszy się, aktywowała pole siłowe pełniące funkcję zabezpieczenia.

– To w końcu gdzie jedziemy?

Nie powiedziałam Cise, jakie miałam plany. Wiedziała tylko, że ostatecznie chcę wylądować w apartamencie. Zdziwiło mnie jej podpytywanie, ale koniec końców musiałam uznać, że na jej miejscu też chciałabym wiedzieć, co mnie czeka. Zwłaszcza że dziś działać miałyśmy wedle poczynionego przeze mnie schematu.

– Do taty – odparłam.

– Ucieszy się.

– W sumie to nawet nie jestem pewna czy jest w domu.

Odrzuciłam propozycję serher, aby przedzwonić do niego i po prostu spytać. Wolałam pójść na żywioł, szczególnie że zawsze mogłam po prostu odwiedzić Veneni. O tym jednak nie wspomniałam, podobnie jak nie dopytywałam o to, co chodziło Cise po głowie. 

Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz