44. Neigri

283 29 40
                                    

W życiu bym nie pomyślał, że wyspa może skrywać cokolwiek poza odrobiną ziemi, zieleni i wodą, jakiej tutaj akurat nie brakowało. Nie pomyślałbym też, że mój pierwotny wróg okaże się prawdziwą pomocą i wyręczeniem, podczas gdy rzekoma sojuszniczka oraz motor napędowy całej tej akcji przepadła niczym kamfora. Łatwiej przyszłoby mi odszukanie leżącej na dnie Serpheremithy ternessy utopionej niespełna dwa tygodnie temu.

Jednak wielu rzeczy bym się nie spodziewał, póki nie stały się one rzeczywistością. Mój długoletni pracownik, bo z pewnością nie wierny, wskutek również nieprzewidzianych wydarzeń został stracony, ginąc po wielu torturach nawet nie z mojej ręki. Zwyczajnie nie miałem czasu zajmować się tym skurwielem, który jątrzył od samego początku. Mocno mnie to dziwiło, bo zdrajcą musiał okazać się wcześniej, choć uaktywnił się dopiero, kiedy poznałem Veronicę. A ja tego skończonego gnahdu mianowałem jej strażnikiem.

Szczęśliwie miałem jeszcze Moltega, a po namowie osoby, z jaką nie planowałem zawiązywać współpracy, przydzieliłem Veronice również Kito. Ona jednak miała pełnić funkcję opiekunki sporadycznie, bo sama myśl, iż zostanie odsunięta od nawalanek oraz pastwienia się nad wrogami wywoływała na jej twarzy grymas. Niby wiedziałem, że każdy rozkaz wypełni bez marudzenia pod nosem, aczkolwiek nawet w mojej opinii średnio nadawała się na strażniczkę Very. Zwłaszcza że ona sama chyba nadal żywiła do Kito żal za skrupulatne wykonywanie przez Catosiankę moich poleceń, gdy torturowałem Yartegova.

Jednak nie tylko Siponczyka oddelegowałem do czeluści Xereba. Nawet tego nie pojmowałem, dysponując najwyraźniej zbyt ograniczoną perspektywą, ale moją Veronicę otaczali zdrajcy od lat. I choć nie współpracowali oni ze sobą, zmuszony byłem zająć się personą, która ubzdurała sobie wyimaginowane ustalenia. Ona też dopilnowała, aby wręczono Veronice orcynoks, ponieważ w zasadzie nikt jej nie podejrzewał, jako osoby bliskiej, a szczególnie kiedy powołała się na dyspozycje odgórnie wydane przez pracodawcę. Tę sprawę ogarnąć jednak musiałem osobiście, bo Fernbooshowi nie wystarczył krótki komunikat wskazujący, kogo należy usunąć raz a dobrze. 

Prawdę mówiąc, zaskoczył mnie też stan rzeczy, jaki zastałem na wyspie. Sądziłem, mylnie zresztą, że Bernstorf dawno już stało się kolebką cywilizacji, a na wyspie dzicy Ziemianie zostali albo wytępieni, albo zreedukowani i przywróceni na łono zindustrializowanej nowoczesności. Moim zdaniem przeszli perfekcyjnie ponowne wszczepienie do nowego, lepszego społeczeństwa. Aczkolwiek zdanie to także pozostawało błędne.

Wyspa była obrazem rozpaczy i nędzy. Nic dziwnego, że to właśnie tutaj znajdowało się jedno z tajnych centrów szajki. Zapuszczona oraz zarośnięta dziką roślinnością zdawała się fortecą nie do zdobycia, lecz Ziemianie stacjonujący w Bernstorf bladego pojęcia nie mieli ani o organizacji, ani tym bardziej o strategii. Nic więc dziwnego, że nasz przyjazd bądź w zasadzie najazd przebiegł sprawnie, szybko, a także z zaskoczenia. Nikt bowiem nie pilnował granic wyspy, a jej mieszkańcy byli zbyt pewni siebie.

Kiedy rozgromiliśmy zwykłych szaraków, wchodząc głębiej, przysiągłem sobie, że dokładnie zbadam każdy fragment pierdolonego kontynentu. Musiałem dokonać kontroli każdej metropolii, każdego miasta, miasteczka, sprawdzając nawet niewielkie osady. Za żadne skarby nie mogłem dopuścić do popełnienia podobnego błędu, gdyż w ten sposób wyrażałem niejako nieme przyzwolenie na podobną działalność. A tej absolutnie nie popierałem.

Sprzeciwów nigdy nie czyniłem, jeśli chodziło o mroczne praktyki niekoniecznie zgodne ze społeczną etyką. Każde społeczeństwo posiadało własną moralność, dla każdej gromady co innego było przestępstwem rażącym Iskrę czy tam inne bóstewko w oczy. Prostytucja, sutenerstwo, a nawet handel żywym towarem mogłem ścierpieć, lecz to... To przekraczało moje wyobrażenia.

Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz