12. Neigri

521 39 30
                                    

Jakbym tego na własne oczy nie widział, w życiu bym, kandaw, nie uwierzył. Ta kobieta była po prostu wkurwiająco uparta, prześcigając w tej dziedzinie chyba nawet niejakie osły z Ziemi. Zaczerpnąłem powietrza, głęboko w płuca, przymykając powieki i jednocześnie we wspomnieniach przywołując najbardziej rozładowującą emocje chwilę w całym swoim pierdolonym życiu. Musiałem się opanować i uspokoić, bo inaczej bym ją, yarhta, rozszarpał na miliard kawałków.

– Możesz mi, z łaski swojej, wytłumaczyć, dlaczego mnie, halhaf, nie zawołałaś? – wywarczałem wreszcie, ściskając nasadę nosa.

Starałem się brzmieć spokojnie, ale chyba nawet największy gnahdu nie uwierzyłby teraz, że jestem jebaną oazą spokoju. Nie, kiedy bezwiednie opatrzyłem cedzone słowa ostrym przekleństwem. Ona zdecydowanie też nie wierzyła, smętnie spuszczając głowę w akcie skruchy i nerwowo przygryzając wargę, którą najchętniej sam bym skubał, liżąc i ssąc na zmianę. I jak ja miałem pozostać opanowany? Ta kobieta albo totalnie mnie wkurwiała, albo podniecała. Tak czy owak budziła do życia najmroczniejsze, najgłębiej skryte instynkty.

– Nie chciałam się narzucać... – przebąknęła cicho i przede wszystkim spokojnie.

Stonowany, niezdradzający zbyt wiele emocji ton głosu zdradzał, że czuła się już lepiej. Lek zadziałał, niwelując ból złamanej nogi wywołany kolejnym upadkiem. Gdyby nie zaalarmował mnie huk dobiegający z łazienki, zrobiłby to rozdzierający me czarne serce lament, a obrazu zastanego na miejscu nie zapomnę chyba nigdy. Zwijająca się z bólu na podłożu panienka Fernboosh ściskająca w rozpaczy opatrzoną nogę gdzieś na wysokości kostki zdecydowanie nie należała do moich ulubionych widoków. Jeśli już jej usta opuszczać miały jęki, wolałem słuchać odgłosów rozkoszy.

Szczęście w nieszczęściu, że w apartamencie prócz nas nie przebywała żywa dusza. Nie byłem pewny jak, ale duet Fernboosh-Eatorey zdołał wyprowadzić wścibską oraz natrętną Rycciankę podczas naszej chwilowej nieobecności. Gdy opuściłem łazienkę, zezwalając brunetce na prywatność, ślad po młodszej córce Thyera zaginął, jakby wcale przed momentem nie mąciła mego wiotkiego opanowania. Słuch szczęśliwie również, bo powyżej uszu miałem jej trajkotania.

– Nie chciałaś się... narzucać? – powtórzyłem, rejestrując kolejną falę wkurwienia zalewającą mnie od środka. Jeśli ktokolwiek mógł utopić się wyimaginowanym tsunami, tym kimś byłbym ja. – Powiedz mi, że to jakiś, kurwa, nieśmieszny żart z twojej strony.

Obróciła głowę, uciekając spojrzeniem. Gdyby nogę miała zdrową, najpewniej zostawiłaby mnie samego w sypialni, gdzie przebywaliśmy obecnie, aby za wszelką cenę spróbować uniknąć konfrontacji. Znała skalę własnych przewinień.

Jak tylko wparowałem do łazienki, oglądając Verę w opłakanym stanie, orientując się błyskawicznie w sytuacji, natychmiast zgarnąłem ją ostrożnie z podłogi i ułożyłem na sypialnianym łożu. Swoją drogą dużym oraz masywnym, w którym ta drobinka aż prosiła się o dodatkowe ciało obok do tulenia i pieszczot. Miałem tylko nadzieję, że nie chrzczonym, bo mebel obróciłbym w drzazgi, wymieniając z automatu wszystko łącznie z pościelą.

Dokładałem też starań, aby jakkolwiek ulżyć jej w cierpieniu. Ja, masowy morderca o psychopatycznych zapędach. Ból mnie jarał i napędzał, uwalniając w krwioobiegu rzekę endorfin rwącym nurtem przemierzającą żyły oraz tętnice. Uwielbiałem go zadawać, raniąc i katując, dręcząc na wiele wymyślnych sposobów, tworząc przy okazji własne. Każdy ból wywoływał w mym ciele przyjemne mrowienie. Każdy za wyjątkiem odczuwanego przez Verę. Paradoksalnie, gdy ona cierpiała, doznawałem mąk wespół z nią, grzęznąc we własnej bezradności.

– Ja... – burknęła niepewnie, a dźwięk wydany spomiędzy ponętnych warg absolutnie nie przypadł mi do gustu. Czarnula była bliska płaczu i nie dysponowałem pewnością czy to ja tak na nią działałem, czy leki zaaplikowane przez zatarganego tu siłą sanitariusza okazały się jednak lewe. Mogły być też zbyt silne, wpływając nie tylko na subiektywne odczucia fizyczne. Przez głowę przemknęło, aby kazać Moltegowi zabić gnoja, wcześniej wydobywając z niego konfesyjne wyznanie prawdy. – Po prostu...

Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz