40. Veronica

334 35 19
                                    

Nigdy nie wierzyłam w opowieści o zwalniającym czasie bądź przebłyskach wspomnień przelatujących przed oczami. Nigdy aż do dziś, kiedy pewien etap życia odgrodziłam grubą krechą. Jedno proste, krótkie zdanie zmieniło wszystko. Tak przynajmniej mi się wydawało, bo chyba podświadomie czekałam, aż rodzice zasypią mnie pretensjami oraz niezadowoleniem. Nie rozumiałam też reakcji stojącego za mną Zaziemca, bo oczekiwałam raczej pisku oraz okrzyków radości, a on tylko zaciągnął się powietrzem, trwając niezmiennie za mną. Nie wiedział?

– Oberon, przynieś nimossę, likier i sok z...

– Pomarańczy – wtrąciła pośpiesznie mama, wchodząc tacie w słowo. – Nic nie ma tyle kwasu foliowego co świeżo wyciskane pomarańcze.

– Nie jesteście...? No, wiecie.

– Źli? Zawiedzeni? Rozczarowani? – ojciec chmurnym tonem wymieniał adekwatne do sytuacji epitety.

– Z pewnością jesteśmy zaskoczeni, kochanie – poinformowała nieco żywiej, choć wcale nie weselej mama. – No, ale grunt, żeby wam było dobrze.

– Yhym... – mruknął nisko Gye. Skupiłam na nim uwagę, czekając słów potwierdzających lub negujących osąd mamy, a tymczasem zastałam tylko dwa ciemnobrązowe punkty wpatrzone w miejsce zlokalizowane nieco powyżej mej głowy. – Mam nadzieję, że to przejaw zaskoczenia, Neigri i weźmiesz odpowiedzialność...

– Nie jestem kerku – uruchomił się blondwłosy mężczyzna, powarkując cicho gardłowo. Zmienił pozycję, wychodząc nieco przede mnie, ale w dalszym ciągu otaczał mnie swą wielką, umięśnioną łapą. – Też dopiero teraz miałem okazję usłyszeć szczęśliwe wieści. – Wejrzał na mnie z ukosa i przysięgam, bałam się zgadywać, co siedzi mu w głowie. – Visyam to umie zrobić niespodziankę.

Spuściłam lekko głowę, nie przerywając wzrokowego kontaktu. Nie powiem, poczułam ulgę, gdy kącik ust powędrował ku górze. Teraz mogłam zacząć snuć pozytywne scenariusze. Rodzice przyjęli wieść lepiej, niż skłonna byłam założyć, a Neigri nawet w szoku zdawał się ucieszony. Poza tym dobrze, że chociaż jedno z nas twardo stało na ziemi.

– Jak długo wiesz? – mama zadała znaczące pytanie, odsuwając moje siedzisko. – I siadaj, kochanie, nie musisz przecież stać na baczność.

Pokiwałam niemal niedostrzegalnie głową, zajmując miejsce. Neigri asekurował mnie, cofając rękę dopiero, gdy pośladkami przysiadłam na fotelu. Miałam nadzieję, że nie będzie cały czas zachowywać się aż tak nadopiekuńczo, bo nie chciałam czuć na karku notorycznie oddechu virsy. Virsa jako opiekun powinien otaczać troską i starać się ułatwić życie, ale umówmy się, usiąść umiałam jeszcze bez niczyjej pomocy. W końcu nie byłam, jak ujął to niedawno sam Zaziemiec, yortho, co oznaczało kalekę.

– Dowiedziałam się dzisiaj. – Omiotłam wzrokiem całe obecne towarzystwo. – Umówiłam się na wizytę w nieco innym celu, ale cóż. – Wzruszyłam ramionami. Raczej nie powinnam mówić, że planowałam zmienić tabletki antykoncepcyjne na silniejsze, a berbeć rosnący pod mym sercem skutecznie pokrzyżował mi plany. – W przyszłym tygodniu mam kolejną wizytę.

– Już w przyszłym tygodniu? – zdumiał się Greadczyk.

– Pierwszy trymestr jest wybitnie ważny – powiedziała pouczającym tonem mama, nieco edukując jasnowłosego mężczyznę. – Odpowiednie odżywianie to nie wszystko, trzeba jeszcze wykonać kilka ważnych badań. Pamiętam, jak to ja latałam po lekarzach... – westchnęła sobie. – Wtedy nie mieliśmy takiej opieki zdrowotnej, a żeby dostać się do poradni, sama musiałam z własnego zlecenia wykonać badania potwierdzające ciążę. Och, jak sobie przypomnę...

Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz