58. Neigri

219 28 14
                                    

– Przekaż Veronice, że...

– Sama jej, kandaw, przekaż – warknąłem groźnie.

Nie chciałem już nawet słuchać tych smętów, kiedy kolejny raz próbowała przekazać mi swą rzekomo ostatnią wolę. Założenie było proste. Przyjeżdżamy, dowiadujemy się, gdzie przetrzymują Verę, likwidujemy wroga i prujemy do celu. Sam siebie uważałem za naiwniaka złudnie wierzącego w powodzenie, lecz po prostu musiałem posiadać wiarę, kurczowo zaciskając na niej palce. Ona musiała do mnie wrócić.

Przytrzymałem drzwi, żeby towarzysząca mi kobieta przeszła, kiedy oboje wkraczaliśmy do środka starej siedziby dworca. W zasadzie mogliśmy obejść frontalną ścianę, bo główny konstrukt budynku posiadał wiele luk. Tak czy owak wątpiłem szczerze, abyśmy mieli wkroczyć tu niezauważeni. Pewny też nie byłem, ile osób dokładnie znajduje się na miejscu, wyczuwając wibracje z kilku źródeł. Wyjątkowo Olena nie stawiła się tutaj sama.

– Chciałabym – szepnęła cicho.

Czułem jej zdenerwowanie rezonujące z moim. Aktualnie nadawaliśmy na jednych falach, zresztą nie mogliśmy pozwolić sobie na zwątpienie. Ono wzbudzało lęk, wzmagając obawy, a te zazwyczaj ściągały nad głowę nieszczęście niczym magnes przyciągając fatum. Los nie był przesądzony, absolutnie nie wierzyłem w zapisane w gwiazdach niezmienne pewne, wyznając zasadę głoszącą każdego rzemieślnikiem kreującym tor własnego losu.

– Olena! – krzyknąłem, pokonując niepewnie kolejne metry wielkiego pomieszczenia. Niegdyś prawdopodobnie pełniło funkcję poczekalni, choć słyszałem, że przemysłowymi kursami nie podróżowano dla własnych celów. – Olena, pokaż się!

– Ściągasz na nas grozę – stwierdziła, sycząc i klepnięciem próbując mnie uciszyć.

– Ona musi się pokazać – powiedziałem dosadnie, uświadamiając kompance prawdę, jaką najwyraźniej pomijała. – Jak inaczej mamy się z nią rozmówić?

– Nie macie.

Kobiecy, pewny siebie głos dobiegł mych uszu. Brzmiał cicho, ale bardzo wyraźnie rozróżniałem każde wyrzeczone słowo. Obróciłem głowę we właściwym kierunku, po uderzeniu wibracji w ciało rozpoznając, że trafnie oceniłem kierunek, skąd nadchodziła mówiąca. Od naszego ostatniego spotkania Rimamorfka nic a nic się nie zmieniła, krocząc nawet w dokładnie tym samym stroju co przy poprzednich naszych widzeniach.

– Olena – wyrzekłem głośno jej imię, starając się opanować emocje.

– Mam nadzieję, że nie zamierzasz mnie przechytrzyć, Neigri Yurdan – oznajmiła, przechylając przy tym głowę. – Wiesz, że bez poświęcenia nie odnajdziesz... – zawahała się, choć niewątpliwie znała dane personalne mej partnerki – ...panny Fernboosh, prawda?

– Witaj, matko. – Margo wyprostowała się, dumnie dźwigając głowę. Tyle nienawiści nie słyszałem w głosie Półziemianki nigdy wcześniej. Naprawdę obie nie żywiły do siebie serdecznych uczuć, co w sumie mogłem wnioskować po ich wcześniejszych próbach wymordowania się nawzajem. Olena wykrzywiła usta w grymasie na dźwięk określenia użytego w jej stronę. – Jeśli chciałaś mnie tak bardzo widzieć, wystarczyło mnie grzecznie zaprosić.

– Nie przychlebiaj się – wycedziła. – Jesteś wynikiem dramatycznej pomyłki i hańbą, jaką ściągnęłam na swą głowę – rzekła, podchodząc bliżej o kilka kroków. – Powinnam skręcić ci kark, gdy tylko wydałaś pierwsze tchnienie. – Zerknąłem na Margo, lecz jej twarz nie zdradzała emocji. Jednak nie musiałem być geniuszem ani uczonym behawiorystą, aby domyślić się, jaka burza myśli panowała obecnie w jej głowie. – Niestety nie tak łatwo pozbyć się kobara.

Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz