27. Neigri

330 33 34
                                    

Byłem zmęczony. Kolejny nalot niewiele zmienił. Łapaliśmy nic nieznaczących pomagierów. Ktoś, kto wymyślił cały proceder musiał być pierdolonym geniuszem zła. Nikt nie orientował się w tym wszystkim, znając tylko własne, drobne role. Co więcej, nadal odnosiłem wrażenie, że od prawdy dzieli nas nie jeden układ planetarny a cała pieprzona galaktyka.

– Zapakujcie ich pod trójkę – rozkazałem ludziom prowadzącym kolejne worki treningowe.

Wcześniej naturalnie ci skończeni głupcy mieli zyskać sposobność wyznania grzechów. Te szumowiny dopuściły się niewątpliwie wielu niegodziwości. Ciekaw byłem czy te wszystkie porwane kobiety jeszcze żyły, uznając, iż stałem się zbyt miękki. Zerknąłem na posesję. Dziś nie podjechałem od frontu, używając bocznego wjazdu, ale aż za dobrze wiedziałem, kogo zastanę w środku.

Harmonogram dnia visyam na dziś nie zawierał żadnych spotkań, nie licząc kawy z rycciańską przyjaciółką, przy czym wierząc raportowi Moltega, nie jeden napój wypiły. Nie przeszkadzało mi to. Młodsza córka Thyera irytowała mnie niepomiernie, ale Veronica radowała się myślą o widzeniu z nią oraz kilku wspólnie spędzonych chwilach. Chciałem, żeby była przede wszystkim szczęśliwa, więc z bolącym sercem nie próbowałem nawet przerywać tej więzi.

Skrzywiłem się na wspomnienie jej zaszokowanego oblicza, gdy dotarłem do domu po walce. Ciepło rozlało się w okolicy mego serca, gdy wspomniałem prawdziwe przerażenie Ziemianki. Ona naprawdę przez moment sądziła, że ktoś miałby czelność oraz odwagę napaść mnie oraz pobić. Jak na złość nie umiałem jej uspokoić bez wyznania prawdy o pochodzeniu ran. Kącik ust dźwignąłem na wspomnienie naburmuszonej pyskuli, fukającej na mnie i obsztorcowującej za nieodpowiedzialne zachowanie. 

– Wcześnie szef dziś wrócił – zagadnął Blaveron, wychodząc mi na spotkanie. – Łowy przebiegły pomyślnie?

– Niewystarczająco – odparłem zirytowany całym tym bagnem. – To tylko kolejne mięcho. Ich pracodawca pewnie nawet nie dostrzeże braku.

Blaveron westchnął ciężko. Jemu spośród mej świty wybitnie bardzo zależało na rozwiązaniu tej sprawy. Uznałbym, że wręcz czekał wyników, zacierając z niecierpliwością ręce i miałbym całkowitą rację, przyrównując Nelburalczyka do niecierpliwej Oleny. Z tym, że powody ich oczekiwań drastycznie się między sobą różniły. Olena działała w imieniu oraz z ramienia społeczności Rimamorfów, natomiast Blaveronowi uprowadzono siostrzenicę. Gdy ta nagle zniknęła, jego siostra popadła w stan tak depresyjny, iż nawet ja w akcie łaski udzieliłem mu wtedy kilku dni wolnego.

– Hrabayzeem harba ate de kayro utechu – wymamrotał solidną dawkę przekleństw i złorzeczeń w jego ojczystym dialekcie.

Nie reagowałem. Miał prawo czuć to, co obecnie trawiło jego serce. Ponownie powiodłem spojrzeniem na posesję. Stanąłem na głowie, aby Veronica była bezpieczna, otaczając ją najlepszymi, a mimo to notorycznie czułem lęk przed jej stratą. Dziś o dziwo obawa ta nasiliła się, ciężarem zgniatając me mroczne serce. Klepnąłem mężczyznę o ognistych włosach w ramię, jak czynili to ponoć przyjaciele, ale nie zdążyłem wyrzec słów wsparcia, kiedy krzyk pełen przerażenia rozciął powietrze.

– Kasvera?

– To ze środka – ocenił ktoś, ruszając we właściwą stronę.

– Kandaw – zakląłem.

Bez większego zastanawiania się ruszyłem pędem do środka, wparowując jednym z bocznych wejść. Taras pokonałem w dwóch dużych susach, przebiegając kolejno pusty pokój wypełniony regałami, po czym korytarzem wpadłem do salonu, mijając puste pomieszczenia. Dopiero po sprowadzeniu Very zacząłem dostrzegać, jak wielki potencjał drzemał między ścianami budynku. Gosposia darła się w niebogłosy jeszcze raptem kilka sekund, ale dźwięk ten wystarczył, aby zaalarmować strażników strzegących posesji, przez co spora gruba osób zbiegła się do wnętrza rezydencji.

Zamroczeni namiętnością [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz